UNIQUE UNIQUE 2/2017 | Page 8

I nie mieliście pokusy, żeby tak móc je wziąć z sują do naszych warunków. Bo tu się trzeba ubie- powrotem ze sobą, do pełnych półek w super- rać konkretnie, bo żeby tutaj leżał lub siedział bez marketach i wody w kranie? celu, to nie wypada. I my z oburzeniem patrzymy na ich zachowanie tutaj, a on się zachowuje tak, EJ: Do Polski? jak u siebie w domu. Trzeba by w nich to wmu- ZJ: Nie, nie, na pewno nie. To nie tak. Te dzieci, szać, uczyć ich naszego sposobu życia. to jak zasadzić u nas roślinę egzotyczną, ona się zmarnuje. To by trzeba od małego takie dziecko ZJ: A ja myślę, że tego się nie da do końca na- tu wychować, bo to nie jest jego świat. Jak to mó- uczyć, to jest w genach! wią, drzew się nie przesadza. A to nie jest drze- EJ: I nasze pomaganie powinno polegać na tym, wo, to jest dziecko! Ono się pod tamtym słońcem żeby tam im pomóc, żeby mogli godnie żyć. urodziło i tam powinno móc znaleźć dla siebie ZJ: Dać coś, pokazać, nauczyć, ale nie oczeki- miejsce. wać, że musi to podchwycić, robić to tak jak my. EJ: Ja bym powiedziała, że patrząc na te dzieci, EJ: Choćby jedzenie rękami, u nas to nie wypa- ja konstatowałam, nie wiem jak Zbyszek, że te da, a tam to jest norma i w porządnej restauracji dzieci tam są szczęśliwe. zawsze jest umywalka i każdy, kto zaczyna jeść, ZJ: Znają to, wiedzą jak to ugryźć. umyje najpierw ręce. EJ: To był ich dom. Ci ludzie też tam są szczę- ZJ: Albo przychodzi kelnerka z dzbankiem cie- śliwi. Na przykład kobieta, która niesie na głowie płej wody i mydłem i miedniczką oczywiście, dzban z wodą… przed posiłkiem i po nim i to jest część ich kul- ZJ: A na plecach dziecko w tobołku. Idzie i się tury. Czemy ktoś miałby im to odebrać? To jak zabrać nam widelce. uśmiecha. No dobrze, ale jeśli mówimy o dzieciach, któ- rymi się opiekowaliście, o dzieciach niewido- mych lub dzieciach albinosach. Co dzieje się z nimi, kiedy dorosną? Jest dla nich miejsce w społeczeństwie? EJ: Właśnie, jaki los je czeka… One muszą ten ośrodek w końcu opuścić i zacząć samodziel- ne życie. I zadanie nasze jest takie, żeby ich tak przygotować, żeby dali sobie radę. Tworzy się stowarzyszenia, jakieś takie grupy, że się sami wspierali nawzajem i walczyli o swoje prawa. EJ: Idzie i spotyka psiapsiółkę i one stają i se ga- dają. Nie ma żadnego – zaczekaj, trochę mi cięż- ko, usiądźmy. Nam by się wydawało, że powinny usiąść, zdjąć ciężar z głowy. Ale to jest myślenie po naszemu. Zobaczyłam teraz inaczej cały ten problem tej ekspansji ludzi z południa do Euro- py… Nie wiem, czy to jest słuszne, ale myślę, że my tej Afryki nie przeniesiemy z nimi do Europy. Oni mają swój styl życia, spędzania czasu, modli- twy, zabawy. I to im daje radość. ZJ: Tam im słońce świeci pod takim kątem, jak- by tu im nigdy nie świeciło. ZJ: Jest tam specjalna komórka przy rządzie, którą władają albinosi, którzy dbają o to, żeby so- bie nawzajem zapewnić pracę, na ile jest to moż- liwe. To będą niestety grupy zamknięte, bo oni są postrzegani, jako inni i tę inność widać na pierw- szy rzut oka. Ale wspierając się nawzajem, mają szansę, żeby być bezpieczni. Ciężej też zrobić krzywdę dorosłemu, odrąbać mu rękę, ja przepra- szam, że tak mówię, ale dlatego dzieci muszą być chronione, bo tak się często zdarza. Te małe dzie- ci, z tej grupy przedszkolnej, jaką nazywaliśmy, w tym ośrodku nie mogą być oddane rodzinom przed ukończeniem osiem