I nie mieliście pokusy, żeby tak móc je wziąć z sują do naszych warunków. Bo tu się trzeba ubie-
powrotem ze sobą, do pełnych półek w super- rać konkretnie, bo żeby tutaj leżał lub siedział bez
marketach i wody w kranie?
celu, to nie wypada. I my z oburzeniem patrzymy
na ich zachowanie tutaj, a on się zachowuje tak,
EJ: Do Polski?
jak u siebie w domu. Trzeba by w nich to wmu-
ZJ: Nie, nie, na pewno nie. To nie tak. Te dzieci, szać, uczyć ich naszego sposobu życia.
to jak zasadzić u nas roślinę egzotyczną, ona się
zmarnuje. To by trzeba od małego takie dziecko ZJ: A ja myślę, że tego się nie da do końca na-
tu wychować, bo to nie jest jego świat. Jak to mó- uczyć, to jest w genach!
wią, drzew się nie przesadza. A to nie jest drze- EJ: I nasze pomaganie powinno polegać na tym,
wo, to jest dziecko! Ono się pod tamtym słońcem żeby tam im pomóc, żeby mogli godnie żyć.
urodziło i tam powinno móc znaleźć dla siebie ZJ: Dać coś, pokazać, nauczyć, ale nie oczeki-
miejsce.
wać, że musi to podchwycić, robić to tak jak my.
EJ: Ja bym powiedziała, że patrząc na te dzieci, EJ: Choćby jedzenie rękami, u nas to nie wypa-
ja konstatowałam, nie wiem jak Zbyszek, że te da, a tam to jest norma i w porządnej restauracji
dzieci tam są szczęśliwe.
zawsze jest umywalka i każdy, kto zaczyna jeść,
ZJ: Znają to, wiedzą jak to ugryźć.
umyje najpierw ręce.
EJ: To był ich dom. Ci ludzie też tam są szczę- ZJ: Albo przychodzi kelnerka z dzbankiem cie-
śliwi. Na przykład kobieta, która niesie na głowie płej wody i mydłem i miedniczką oczywiście,
dzban z wodą…
przed posiłkiem i po nim i to jest część ich kul-
ZJ: A na plecach dziecko w tobołku. Idzie i się tury. Czemy ktoś miałby im to odebrać? To jak
zabrać nam widelce.
uśmiecha.
No dobrze, ale jeśli mówimy o dzieciach, któ-
rymi się opiekowaliście, o dzieciach niewido-
mych lub dzieciach albinosach. Co dzieje się z
nimi, kiedy dorosną? Jest dla nich miejsce w
społeczeństwie?
EJ: Właśnie, jaki los je czeka… One muszą ten
ośrodek w końcu opuścić i zacząć samodziel-
ne życie. I zadanie nasze jest takie, żeby ich tak
przygotować, żeby dali sobie radę. Tworzy się
stowarzyszenia, jakieś takie grupy, że się sami
wspierali nawzajem i walczyli o swoje prawa.
EJ: Idzie i spotyka psiapsiółkę i one stają i se ga-
dają. Nie ma żadnego – zaczekaj, trochę mi cięż-
ko, usiądźmy. Nam by się wydawało, że powinny
usiąść, zdjąć ciężar z głowy. Ale to jest myślenie
po naszemu. Zobaczyłam teraz inaczej cały ten
problem tej ekspansji ludzi z południa do Euro-
py… Nie wiem, czy to jest słuszne, ale myślę, że
my tej Afryki nie przeniesiemy z nimi do Europy.
Oni mają swój styl życia, spędzania czasu, modli-
twy, zabawy. I to im daje radość.
ZJ: Tam im słońce świeci pod takim kątem, jak-
by tu im nigdy nie świeciło.
ZJ: Jest tam specjalna komórka przy rządzie,
którą władają albinosi, którzy dbają o to, żeby so-
bie nawzajem zapewnić pracę, na ile jest to moż-
liwe. To będą niestety grupy zamknięte, bo oni są
postrzegani, jako inni i tę inność widać na pierw-
szy rzut oka. Ale wspierając się nawzajem, mają
szansę, żeby być bezpieczni. Ciężej też zrobić
krzywdę dorosłemu, odrąbać mu rękę, ja przepra-
szam, że tak mówię, ale dlatego dzieci muszą być
chronione, bo tak się często zdarza. Te małe dzie-
ci, z tej grupy przedszkolnej, jaką nazywaliśmy,
w tym ośrodku nie mogą być oddane rodzinom
przed ukończeniem osiem