SIOSTRA PRZEŁOŻONA: Doktorze, ordynator prosi pana do siebie.
DOKTOR NOWACKI: A to szybko…
SIOSTRA PRZEŁOŻONA: Może to w innej sprawie…
DOKTOR NOWACKI: Tak siostra myśli…?
SIOSTRA PRZEŁOŻONA: Wypuścili go? Tak szybko?
DOKTOR NOWACKI: Najwidoczniej. Pewnie uznano to za wypadek…
Mąż pacjentki przestaje płakać i zwraca się do doktora Nowackiego
MĄŻ PACJENTKI: Myśli pan, doktorze, że gdybym ją wcześniej przeprosił, to by mi
wybaczyła?
DOKTOR NOWACKI: Niestety nie wiem, panie Kupera. Nigdy już się też tego nie
dowiemy. To, że raz udało mi się uratować pańską żonę nie znaczy, że wiem, albo
chociaż mogę się domyślać co by panu odpowiedziała…
MĄŻ PACJENTKI: Co ja teraz zrobię? Boże… Boże…
DOKTOR NOWACKI: Proszę się modlić, może to panu pomoże. Odprowadzę pana
do kancelarii szpitala, czekają na pana formalności. Idę w tamtą stronę.
Otwierają drzwi na korytarz. Odchodzą.
SCENA XI
Jakiś czas potem tego samego dnia, już po wizycie Nowackiego u ordynatora.
HELENA: Pan wychodzi?
DOKTOR NOWACKI: Chcę zajrzeć do kościoła na chwilę i wracam.
HELENA: A to prawie jak ja, bo wybierałam się do cerkwi.
DOKTOR NOWACKI: W takim razie przynajmniej częściowo drogę mamy wspólną…
HELENA: Widział się pan z ordynatorem, co panu grozi?
DOKTOR NOWACKI: Nie wiem, co zadecyduje. Wysłuchał mnie i poprosił o czas
na decyzję.
HELENA: Obawia się pan o przyszłość tutaj?
DOKTOR NOWACKI: Chciałbym, żeby działanie na rzecz pacjentów, wszystkich
pacjentów samo się tłumaczyło. Broniło samo przez się. Chciałbym nie musieć
udowadniać, że jestem nie winny. Choć oczywiście jestem. Wiele z tego co zrobiłem było