Scribo ergo sum (clone) | Page 14

oceany i morza, tym samym podnosząc ich dotychczasowy poziom. Wściekłość rosła w nim wprost proporcjonalnie do tempa zachodzących zmian. Pewnego dnia Old Tjikko spostrzegł, że przygląda się mu młody mężczyzna. – Człowieku, coś powstał z gwiezdnego pyłu, coś ognia okiełzał płomienie gorące, podejdź tu do mnie na chwilę – powiedział potężnym, niskim głosem sędziwy świerk. Mężczyzna skulił się w przerażeniu. – To nie mnie powinieneś się obawiać dwunożny przyjacielu, lecz innych podobnych tobie, których dłonie dzierżą broń i prochu pełne naboje. Ciekawość zjawiska, jakim było bezsprzecznie rozumiejące ludzką mowę i posługujące się nią drzewo, wygrała ze strachem. Z każdym kolejnym krokiem nikła wszelka obawa, a co za tym idzie rosła pewność siebie przybysza. Taka jest właśnie nikczemna człowiecza natura. Kiedy zbitemu z pantałyku zagrożenie mrozi krew w żyłach płynącą, potulnością się objawia, w uniżeniu czołgać blisko ziemi karze, lecz gdy panem sytuacji na powrót się staje, wnet bezceremonialności szaty przywdziewa wzgardliwe. – Czego ode mnie chcesz? – zapytał z butą w głosie mężczyzna. – Pragnę zadać Ci tylko jedno pytanie… – Pytaj więc prędko, bo czas mnie goni – wtrącił niegrzecznie człowiek, przerywając tym samym drzewu. – Ile warte jest twoje życie? – świerk wymawiał z namaszczeniem każde poszczególne słowo. – Jak to ile? Mam podać konkretną kwotę? – Ile warte jest twoje życie? – Old Tjikko ponowił pytanie, tym razem głosem potężniejszym i bardziej groźnym. – Jestem bardzo dobrze sytuowaną osobą, moja praca przynosi dla firmy, w której pracuję olbrzymie zyski, dlatego też szacuję skromnie, że moja wartość rynkowa waha się w przedziale od 4 do 5 milionów euro – wyliczał wyraźnie popadający w samouwielbienie człowiek. – Ile warte jest twoje życie? – nie ustępowało w dociekaniach drzewo.