W trakcie podróży doświadczą wielu przygód, tych bardziej i mniej miłych, co ostatecznie doprowadzi ich do konfrontacji ze swoimi przeżyciami oraz, a może przede wszystkim, wiecznej przyjaźni.
W tym filmie, jak w wielu innych dziełach pojawia się motyw podróży, która służy nie tylko dostaniu się z punktu A do punktu B, ale też spojrzeniu w lustro, zmierzeniu się ze swoimi problemami, które nie są uzewnętrzniane i przez to jeszcze mocniej, bo bardziej długotrwale i dotkliwiej szkodzą. W tym przypadku sam pomysł podróży już jest swego rodzaju próbą rozwiązania kwestii, które palą Dona Shirleya w związku jego rodzinnymi relacjami i tym, jak postrzega go społeczeństwo. Tony, który z początku w swoim czasowym zajęciu dostrzega jedynie możliwość zarobienia, pod wpływem przeżyć związanych z podróżą również skłania się do refleksji nad swoim życiem, poglądami, i stosunkiem do różnych rzeczy. Ponadto wspólne doświadczenia obu bohaterów stają się przyczynkiem do zawiązania przyjaźni, która będzie trwać latami.
Obaj - różniący się niemal pod każdym względem, z różnicą poglądów na życie przypominającą duet ogień -woda - odkrywają, że zarówno jeden, jak i drugi mają w swoim dorobku życiowym doświadczenia mogące pomóc w rozwiązaniu problemów i wewnętrznych dylematów drugiej osoby.
Tak więc Green Book to z jednej strony klasyczne dzieło, opowiadające o czymś, co znamy z innych filmów czy książek. Z drugiej jednak strony jest on bardzo wszechstronny, jeśli chodzi o spektrum poruszanej problematyki. Znajdują się tam i kwestie społeczne lat 60. w Ameryce (choć dzisiaj nie mniej aktualne), i problematyka więzi przyjacielsko -rodzinnych i miłosnych, czy nawet dylematy artysty.
I wszechstronność to chyba najlepsza strona tego filmu, oczywiście pod względem tematyki. Są tu jeszcze przecież kwestie techniczne, które Green Book zrealizował absolutnie fantastycznie. Na pochwałę zasługuje tutaj w szczególności fenomenalne aktorstwo oraz scenariusz (nagrody mówią same za siebie) i właściwie tylko dla nich można oglądać ten film wiele razy. Muzyka, zwłaszcza w scenach koncertów, również odgrywa tu ważną rolę i jest dobra. Nie można też pominąć bardzo dobrej operacji kamerą, wszak bez niej ta historia nie byłaby aż tak wciągająca. No i na koniec - reżyseria. Trzeba powiedzieć, że Peter Farrelly w niezwykły i bardzo umiejętny sposób wykorzystał prawdziwą historię jako scenariusz, w pełni wykorzystując jej potencjał.
Jeśli fakt otrzymania Oscarów przez jakiś film nie zachęci kogoś do zobaczenia go, mogę zapewnić, że się nie rozczaruje, bo według mnie w pełni na nie zasługuje.
Marceli Praga
26