Hryniewiecki jednak nie przystał na tę propozycję i oddał kolejny skok przy tej samej długości rozbiegu. Nie spodziewał się jednak, że taka decyzja będzie mieć tak dramatyczny skutek. Przez błąd przy progu, stracił równowagę w locie. Rozpaczliwie próbując się ratować, zrobił salto w powietrzu, co przyniosło od-wrotny od oczekiwanego skutek – pogorszyło jego obrażenia przez sposób w jaki uderzał o bulę. Na oczach trenera i kolegi z kadry, skoczek z impetem spadł na skocznię i bezwładnie się z niej staczał. Zanim zabrano go do szpitala, mówił przyjacielowi, że nie czuje rąk i nóg. Ten zinterpretował to jako jedynie objaw szoku.
Niestety, jak się później okazało, myśl Tajnera była błędna. Gdy Hryniewieckiego przewieziono do Instytutu Chirurgii Urazowej w Piekarach Śląskich, zdiagnozowano u niego uszkodzenie rdzenia kręgowego oraz złamanie trzonu piątego szyjnego i czwartego piersiowego kręgu, a także porażenie mięśni tułowia i kończyn. Przez te obrażenia, następne kilka tygodni zawo-dnik spędził w gipsowym gorsecie. W tym czasie odby-wały się Igrzyska Olimpijskie. Zgodnie z oczekiwaniami, złoty medal przypadł Helmutowi Recknagelowi. Niespodziewa-nie, skoczek zdobył się na niezwykle szlachetny gest – po zakończeniu Igrzysk, wysłał swoje złoto Hryniewieckiemu zaznaczając, że gdyby nie jego upadek, to właśnie Polak zostałby jego zdobywcą.
Gdy jego obrażenia się zagoiły, podjął się wielo-miesięcznej, intensywnej reha-bilitacji. Rozpoczął ją w Hornbæk w Danii, a następnie kontynuował w Polsce, w Konstancinie i Ciechocinku. Wskutek tych działań, odzyskał część czucia w rękach, nauczył się siedzieć i chodzić przy trzymaniu się poręczy. Palce u jego rąk oraz nogi pozostały jednak sparaliżowane do końca jego dni. W ostatnim szpitalu w jakim przebywał poznał swoją żonę, Wandę Góralską. Po tym jak Hryniewiecki zakończył rehabilitację, Polski Komitet Olimpijski oraz Polski Związek Narciarski wspólnie złożyły się na mieszkanie i samochód dla skoczka.
Wszystko zapowiadało się na to, że pomimo niepeł-nosprawności były zawodnik będzie mógł wieść szczęśliwe życie. Miał kochającą żonę, wielu przyjaciół, mógł oglądać konkursy swojego ukochanego sportu, a latem błogo spędzać czas nad jeziorem. Sielanka ta jednakowoż nie potrwała dłu-go. Jak się okazało, wielkim marzeniem jego partnerki było posiadanie dzieci. W tym związku nie było na to szans, więc po pięciu latach małżeń-
stwo rozpadło się. Wydarzenie to załamało byłego skoczka i sprawiło, że popadł w alko-holizm. Resztę życia spędził na wózku inwalidzkim, a media przestały o nim wspominać. Po 16 latach od wypadku, nie był już w stanie dalej się poruszać i pozostawał w łóżku. Przez następne pięć lat, jego orga-nizm powoli przestawał funk-cjonować – kolejne jego układy narządów traciły wydolność. Około rok przed jego śmiercią, bielska „Solidarność” wyraziła chęć udzielenia mu pomocy. Na niewiele się to zdało – ciało skoczka właściwie już się poddało i mógł jedynie oczekiwać na śmierć. Ta na-deszła 17 listopada 1981 roku, gdy Polak miał 43 lata. Pochowano go na cmentarzu przy ulicy Grunwaldzkiej w obecności jego rodziny, za-wodników, przyjaciół, przed-stawicieli klubów sportowych oraz władz.
Po wielu latach Wojciech Fortuna, złoty medalista konkursu skoków narciarskich na Zimowych Igrzyskach Olimpijskich 1972 w Sapporo, określił Hryniewieckiego jako największy talent polskich skoków okresu po Marusarzu a przed Małyszem. Kto wie, w jaki sposób potoczyłyby się losy Zdzisława Hryniewieckiego gdyby nie jego tragiczny upadek – być może wspominalibyśmy go dzisiaj jako legendę na równi z Adamem Małyszem.
Helmut Recknagel - główny rywal Zdzisława Hryniewieckiego
Barbara Trojanowska