MANEzette #2 1\2014 | Page 53

postać, którą można śmiało porównywać do Celestii pod względem zdolności przywódczych, tutaj ginie. I  to jest pokazane – wielki wódz umiera na stole, żegnając się z  towarzyszami broni. Dodajmy do tego ponurą, wzruszającą muzykę, element przepowiedni oraz majestatyczny głos Petera Cullena i  mamy jedną z  najbardziej epickich scen w  animowanej kinematografii. Coś pięknego… chlip… przepraszam, aż się wzruszyłem… chlip… Decepticony też dostały nowych bohaterów. Nasz ulubiony Zdrajca przez wielkie Z, czyli Starscream, doprowadza do stworzenia Galvatrona – nowego sługi Unicrona, który rozkazuje mu zniszczyć Matrycę Przywództwa, jedyną rzecz zdolną go zlikwidować. Galvi pozyskuje władzę, rozwala Stara i  knuje własne plany. Jak to się skończy? A  film sobie obejrzyjcie, do siana, ja nie będę spoilerował! Ale co sprawia, że obraz tak zapada w  pamięć? Jednym z  jego filarów jest muzyka autorstwa Stana Busha. Serio, film nie osiągnąłby takiego fenomenu, gdyby nie genialne utwory i  efekty audio. Legendarny już The Touch czy też Dare To Be Stupid to wizytówki tej animacji. Reszta dźwięków i  piosenek też wpada w  ucho, melomani się nie zawiodą. Kolejną sprawą są dialogi i  teksty bohaterów – legendarne cytaty i  powiedzonka weszły już do subkultury, z  lubością są dalej cytowane w  fandomie TF. Jest ich masa, łatwo je zapamiętać i  są zabawne. Również aktorzy podkładający głosy pod postacie dużo odegrali. Peter Cullen, Frank Weller, Chris Latta, Eric Idle, a  nawet Leonard Nimoy, innym znany jako Spock ze Star Treka, który podkłada tu głos pod Galvatrona. Film nie ustrzegł się też pomyłek i  jak naprawdę nie lubię narzekać i  wytykać wad, to tu muszę, bo pan Dolarowaty na mnie liczy. Po pierwsze – czynnik ludzki, o  zgrozo. Uważacie, że niektórzy bohaterowie z  Equestria Girls byli wnerwiający? To obejrzyjcie sobie postać Daniela, dzieciaka, który pałęta się pod nogami Botów, płacze jak bóbr i  robi za ogólną przeszkadzajkę. DO SZKOŁY, MAŁOLACIE, A  NIE PRZESZKADZASZ STARSZYM! TU WOJNA SIĘ TOCZY, A  NIE ŻŁOBEK! Uf… Uniosłem się… Transformers: TM był kamieniem milowym w  rozwoju całego tego uniwersum. Dał nam masę nowych postaci, kilka niewyjaśnionych okoliczności, pełno epickich momentów, cytatów i  zabawy. O  ile dla przeciętnego zjadacza chleba obejrzenie tego filmu bez minimalnej wiedzy, kto jest kim, będzie dziwne i  może niezrozumiałe, to warto poświęcić czas na jego zobaczenie. Nie pożałujecie, kinówka jest naprawdę dobra. Jeśli miałbym mu wystawić ocenę, to byłaby to mocna 4 z  plusem. Na piątkę trochę mu niestety brakuje. W  każdym razie powinniście go sobie obejrzeć. Bo warto. Polecam. A teraz… transform and rolltout! Kolejna sprawa – Hot Rod. Młody Autobot z  mnóstwem odwagi i  niedoborem rozumu w  procesorze. Cwaniakowaty typek, czego nie cierpię. OK, miał parę fajnych momentów, ale to przez tego typa zabili Optimusa. Później trochę się zreh a bi l i towa ł, co n i e zmienia faktu, że to matołek jakich mało. Zdarzyły się też błędy w  animacji, czasem widzimy na ekranie postacie, które 3 minuty temu były martwe. Zmartwychwstanie? Ej, no ja wiem, że w  komiksach nikt długo trupem nie pozostaje, ale w  filmie źle to wygląda. Na szczęcie takich momentów jest mało. 53