Transformers: The Movie –
recenzja filmu
Powiedzcie szczerze, z czym kojarzy się wam wyraz “Transformers”?
Pewnie tylko z filmami w reżyserii Michała Zatoki, pełnymi eksplozji,
efektów specjalnych i wypiętą pupą Megan Fox.
Ares Prime
A
le trylogia Baya nie była
przecież pierwszym obrazem z robotami z planety Cybertron. Wcześniej było
mnóstwo innych generacji figurek, seriali, o genialnych komiksach nie wspomnę. Dziś skupimy
się na pierwszej animacji kinowej, który dla każdego fana
TFów jest niczym Biblia. Oto
przed wami recenzja obrazu
Transfomers: The Movie z roku
1984.
Zanim Bóg stworzył Wszechświat, była pustka. A zanim powstał film, były dwa sezony
kreskówki. Kinówka stanowi pomost między sezonem drugim
i trzecim. Dla wielu była pretekstem, aby pozbyć się starych postaci i wrzucić kompletnie nowe.
Tutaj naprawdę umiera i ginie
tyle postaci, że za pierona się ich
nie zliczy. W każdym razie już
w pierwszych scenach pojawia
się gigantyczna planeta z rogami
i kłami, po czym na przystawkę
zżera inną planetę, jej mieszkańców, budynki i cywilizację. I to
52
bez żadnej popitki. Oto poznajemy jednego z antagonistów –
Pożeracza Światów, Wcielenie
Chaosu… Antagonistę Primusa,
Niszczyciela, czyli Unicrona.
Dalej mamy ciekawą czołówkę, w której otrzymujemy informacje na temat tego, co się
działo przez 20 lat między nim
a sezonem drugim. Decepticony
przejęły Cybertron, a Autoboty
siedzą na dwóch otaczających
go księżycach i próbują go odbić. Niestety brak im energonu,
aby przeprowadzić atak. Optimus Prime wysyła swoich żołnierzy na Ziemię, aby przywieźli
brakujące zapasy. Zły Megatron
przechwytuje jednak wiadomości
i sam postanawia działać. Napada na statek, wybija wszystkie
Autoboty i używając statku jako
zasłony, chce powbijać na pale
pozostałe na Ziemi Boty.
Tak z grubsza wygląda wstęp.
Co mamy dalej? Całą plejadę
nowych postaci – żółtodzioba
Hot Roda, starego weterana Kupa, walecznego Springera, opie-
kunczą i zwinną Arcee, poważnego
i odpowiedzialnego Ultra Magnusa, szybkiego Blurra…. Dużo
ich, nie? Jak wspominałem –
stare precz, witaj nowe. Ci koleżkowie są nowymi bohaterami,
spychającymi starych na emeryturę lub do grobu. Później dołączają nowi, barwni herosi i złoczyńcy,
ale ja spoilerować nie będę. Za
bardzo.
Autoboty i Decepticony robią
to, co umieją robić najlepiej –
walą się po mordach, strzelają
do siebie, fruwają po niebie
i rzucają epickimi tekstami na
stosach trupów. Sceny bitew
i walk od strony technicznej zostały dobrze zrealizowane w porównaniu z serialem. Są efektowne
i przejrzyste, fundują nam całkiem solidną dawkę robociej przemocy. Ale nie brak tu też elementów
chwytających za serce… a takim
jest śmierć Optimusa Prime.
Mówię wam, ludzie, kiedy ten
film miał premierę, dzieciaki wyły
po salach kinowych i wychodziły
z kina. Oprimus Prime, jedyna