Castle mane-ia
Czyli o nawrocie wiary do manii oglądania
Irwin von Cretinnowitz
D
o Castle mane-ia, trzeciego odcinka czwartego
sezonu,
podchodziłem
z bardzo mieszanymi uczuciami premierowy start według mnie ratowały
tylko
momenty,
a fabularnie był bardzo, bardzo
słaby. Strachem o los i inwencję
twórców serialu (w tym twórcy fabuły tego odcinka - Josha
Harbera) napawały mnie odgrzewane fabularne kotlety, które co
prawda bawiły, ale mogły być niepokojącym zwiastunem degeneracji. Po dwukrotnym obejrzeniu
Castle-mane-i (raz wyciek odcinka
i drugi raz, już po premierze
w HD) mogę stwierdzić z ręką na
sercu, że jeśli ktokolwiek miał posępne wizje upadku naszej
ulubionej serii, to odcinek w pełni
je rozwiał, nie zostawiając cienia
wątpliwości.
Fabuła jest niesamowicie prosta i łatwa w konstrukcji, jednak,
tak jak dawniej, to stanowi jej siłę.
Oto Twilight, będąca jak za starych, dobrych czasów molem
książkowym, w poszukiwaniu od-
33
powiedzi na to, czym jest
tajemnicza skrzynka w Drzewie
Harmonii, za radą Celestii udaje
się do na wpół zrujnowanego
Zamku Sióstr (gdzie oczywiście
zalega w bibliotece do końca odcinka, jak gdyby dało się za
pomocą wymyślnych tortur oraz
przypadkowych narzędzi zamykać
tajemnice między stronicami książek). Rainbow wraz z Applejack
starają się o tytuł najodważniejszego kucyka. Gdy jury w postaci
Pinkie okazuje się odrobinkę zbyt
losowe, wybierają na próbę odwagi wspomniany zamek. Rarity
z pomocą Fluttershy zabawia się
w połączenie złomiarza i Indiany
Jonesa, rabując starożytne sztandardy z warowni dwóch sióstr.
Pinkie… “you are so random, Pinkie Pie!”. Stukot końskich kopyt
rozbrzmiewa pomiędzy starymi
murami, a szlaki przyjaciółek
krzyżują się w zabawny, przewrotny sposób, doprowadzając do