Sparkle”? Po pierwsze, zrywa
z niektórymi schematami (nowy
antagonista, używanie Klejnotów
Harmonii do ratowania Equestrii).
Po drugie, daje nam wgląd na
znane dotychczas tylko z opowieści wydarzania. Po trzecie, mamy
tytułową księżniczkę, która musi
sobie poradzić z pewnymi zmianami. Na szczęście transformacja
w alicorna nie uczyniła z Twilight
super-OP niszczycielki wszechświatów. Jej moc magiczna jest na
podobnym poziomie co dawniej
(lub po prostu nie zademonstrowała jeszcze pełni swojego
nowego potencjału).
Właściwie trudno jednoznacznie ocenić ten podwójny odcinek.
Z jednej strony jest w nim zawarte
sporo akcji, niektóre wątki zostają
rozwinięte, pojawia się kilka zabawnych sytuacji i mrugnięć
okiem. Światłocienie i efekty 3D
też całkiem nieźle dają radę. Cała
szóstka klaczy zachowuje się dość
rozsądnie (nie licząc tej jednej
wtopy z odesłaniem Twilight do
domu), no i dostajemy tajemnicę,
nad którą nasze bohaterki będą
się głowiły prawdopodobnie aż
do końca sezonu. Na moje największe uznanie zasługuje jednak
świetne okazywanie emocji przez
postacie (wspomnienie walki królewskich sióstr było pod tym
32
względem fenomenalne!).
Jeśli chodzi o wady… Większość wymieniłem już wcześniej.
Rozwijając tylko problem wspomnianej wielowątkowości, muszę
z niezadowoleniem wspomnieć, że
Pinkie Pie, Rarity i Fluttershy odegrały naprawdę znikomą rolę
w obu odcinkach (a już w szczególności w drugim). Po prostu
zeszły na drugi plan. Gdyby nie
przymus obecności wszystkich powierniczek do użycia mocy
Elementów Harmonii, to równie
dobrze mogłoby ich w ogóle tam
nie być.
Oprócz tego mógłbym dodać
parę przykładów małych dziur fabularnych i ułatwień, na jakie
poszli twórcy. Tylko uprzedzam, że
to będzie już trochę czepialstwo!
No bo spójrzmy: czy korzenie,
które porwały Celestię nie przebiły
się czasem przez podłogę? Co za
tym idzie, powinny pozostawić
wyraźne ślady (a gwardziści podobno nie potrafili znaleźć
żadnych poszlak). Dlaczego Twilight nie teleportowała się do
Ponyville zamiast lecieć tam na
własnych skrzydłach (chyba nigdy
nie zrozumiem, na jakiej zasadzie
działa to zaklęcie)? Czemu mogła
używać magii, chociaż wszechobecne zielska podobno ją
wypaczały? A skoro już miała do
dyspozycji czary, dlaczego tak dawała sobą pomiatać? Przecież
wystarczyło miotnąć w krokodyla
pociskiem energii, albo chociaż
teleportować się w bezpieczniejsze
miejsce.
Takie
błędy
i nielogiczności może i nie powodują wybuchu wściekłości i nagłej
chęci popełnienia morderstwa, ale
psują nieco odbiór całości.
Na koniec warto wspomnieć
o symbolice ostatniej sceny. Przekaz jest mniej więcej taki sam, jak
w drugim odcinku pierwszego sezonu (co spaja cały serial ładną
klamrą). Twilight (czyli Zmierzch)
przelatuje na tle opuszczanego
księżyca i wznoszonego słońca.
Łączy dzień i noc tak, jak pogodziła zwaśnione siostry (które są
przecież ponimorficzną personifikacją tych zjawisk niebieskich).
Przytoczyłem sporo wad i całość polałem sporym wiaderkiem
żółci, więc można odnieść wrażenie, że moja ocena będzie
negatywna. Jednak nie mógłbym
ocenić „Princess Twilight Sparkle”
w sposób tak skrajny. Mimo
wszystko, całkiem nieźle bawiłem
się przy oglądaniu tego epizodu!
Są mocne i słabe momenty, wzloty i upadki. Dlatego obu
odcinkom wystawiam notę „good
job”. W moim osobistym rankingu
plasują się więc gdzieś pomiędzy
„przeciętne”, a „świetne” (jak na
moje wysokie wymagania, to i tak
całkiem nieźle). Liczbowej skali
jednak nie zastosuję, ponieważ
uważam ją za zbyt ogólny wyznacznik jakości. Pozostaje mi
tylko zachęcić was do oglądania
(jeśli jeszcze tego nie zrobiliście)
i życzyć miłych wrażeń. A obejrzeć
trzeba, bo naprawdę warto!