u stóp. Promieniował ze zdwojoną siłą przede wszystkim w okolicach lewego ucha i karku. Dłonią przejechałam po wspomnianym wyżej miejscu i poczułam na jej przegubie ciepłą ciecz. Krew. Znowu. Ledwo kojarząc co działo się nie wiem ile czasu wcześniej, usłyszałam obok siebie ostry ton głosu, przesycony jadem:
- Powiedziałbym, że masz patrzeć na śmierć ostatniej osoby, na której ci zależy, ale - parsknął - sama wiesz, że trochę to nie na miejscu w twoim przypadku.
- A to wszystko jest na miejscu?! - krzyknęłam rozgoryczona.
W odpowiedzi usłyszałam śmiech. Nie śmiech jak u dziecka cieszącego się z nowej zabawki. Coś bardziej jak u rasowego psychopaty.
Przejechał mi po policzku zimnym, metalowym ostrzem.
- Cieszmy się chwilą - szepnął.
Usłyszałam jak inny mężczyzna szarpie Katie, a potem już tylko kroki. Niebezpiecznie zbliżające się w jej stronę kroki. Krzyk. Mój własny szloch. I dźwięk podcinania gardła.
Nie mogłam już dłużej panować nad sobą. Błagałam, płakałam i krzyczałam, ale mój głos ginął w nadmiarze bólu i agonii.
Poczułam na ramionach drobne dłonie, szarpiące mnie co chwilę.