Kill The Fez! October 2015 | Page 23

Proza Wydarte mszycom z paszczy Álfey Wtorek, Dzień Pluszowego Misia Środa, Dzień Aaaaaaa! Drogi Pamiętniku, jak co rano zajmowałem się ogrodem. Mszyce nadal tkwią w okopach. Mijają trzy tygodnie, od kiedy przeniosły się za marchewkową grządkę. Myślą, że ich nie widzę. Naiwność. Stanowisko w dołku za sałatą nadal jest skuteczną bronią. W dodatku tajną. Zastanawiam się nad zaatakowaniem bronią che­ miczną, ale wciąż się waham, bo żal mi tych istot. Nie jestem najlepszym dowódcą, mam zbyt dobre serce. Nie moja wina, takie mi urosło. Pomiędzy rzodkiewką a pietruszką. Dwa, siedem, szesnaście. Po południu pisałem kolejny rozdział swojej po­ wieści. Zupełnie nie mogłem się skupić, w dodatku w piątej godzinie Szpadelko przebiegł za oknem i powiew wiatru rozrzucił stos zapisanych stron. Część chyba wyleciała za okno, bo w tym stosie brak zupełnie sensu. A może w  sensie brak stosu? Tylko w jakim sensie go brak? I co to za brak? Znów się gubię. Pomstowałem na Szpadelko, ale gdy pozbierałem wszystkie kartki i wyjrzałem za okno, jego dawno już nie było. Może wrócił na planetę Sky­ ron? Może zapadł się pod ziemię? To by się nawet zgadzało, bo gdy wieczorem spacerowałem wokół posesji, ziemia wydała mi się jakaś taka rozkopana. Drogi Pamiętniku, dzisiaj mszyce przypuściły atak. Bruta­ lnie wgryzły się w największą cukinię, jaka rośnie na grządce. Broń chemiczna jest gotowa do użycia. Zwołałem konfe­ rencję, na której ogłosiłem, że dam im ostatnią szansę, czeka je niechybny koniec, jeśli nie wycofają swych ­wojsk z terenu ogrodu. Nagle rozpętało się piekło, mszyce najpierw ostrzelały sałatę, za którą się kryłem, a nastę­ pnie zjadły nie tylko ją, nie tylko cuki­ nię, ale pochłonęły też konferencję. I to w cało­ści. Tak nie wypada, mogły chociaż przekroić ją na pół. Choć osobiście wolę pokrojoną w kostkę i polaną syropem klonowym. Znów pisałem. Tym razem okno pozostało zamknięte przez cały ten proces. Już nie musiałem obawiać się sił przyrody próbujących inge­rować w mój proces twórczy. Siedem, cztery, dwadzieś­ cia dwa. Parzystokopytnych dziś brak. Miałem nadzieję, że policzę się ze Szpade­ lkiem za wczorajszy incydent. Może jakaś za­giniona kartka zaplątała mu się we włosy, gdy tak pędził po nie­ bie... Spoglądam właśnie na ogród. Mszyce leżą do góry brzuchem, tak się najadły, że nie mogą się teraz ruszyć. Ha! Najstarsza próbuje chyba zorganizować spotkanie. Może od­ 23