Proza
uniesiecie. Ale mam jeden warunek:
Czy wszyscy jesteście tamburynistami?
– Oczywiście, Panie! – zasalutował
dowódca, który dotychczas skupiał
uwagę na nieopuszczaniu szczęki.
– Służymy przecież w Twojej świętej
armii!
Dla demonstracji dał znak żołnie
rzom i wszyscy naraz opadli na kola
na, wyciągnęli spod koszul malutkie
tamburynki na łańcuszkach i zaczęli
się modlić, rękoma inscenizując na
kładanie Świętego Brzęczącego Pie
rścienia na głowę.
Jedyną reakcją był cichutki dźwięk
blaszek podzwaniających o siebie: czy
bóstwo się z nich… śmiało? W zas
adzie trudno mu się dziwić, skoro
modlący się przez cały czas byli oble
gani przez koty, które wchodziły im
na kolana, przymilały się i próbowały
drapać, a jeden zdefekował na na
jmłodszego z żołnierzy czymś, co wy
glądało jak tęczoweciasto.
Kiedy wyśpiewali już ostatni psalm wy
chwalający doskonałość okrągłej formy
swego Boga, ten najwyraźniej był za
dowolony, bo koty rozpierzchły się na
wszystkie strony i został tylko jeden,
idealnie biały, który zaprowadził
ich w stronę drzwi. Wisiał na
nich ni
czym bożonarodzeniowa
ozdoba zwy
kły rytualny tamburyn,
w którym siedział znajomo wyglądają
cy, wrednie uśmiechnięty koliber. Kot
podskoczył i na
cisnął klamkę łapą,
po czym odleciał razem z ptakiem.
Ludzie zostali zaś, wpatrując się tępo
w rozciągające się za drzwiami morze
czekolady. Gdzieniegdzie dryfowały
łódki obła
dowane opakowaniami
czekoladek, tabliczkami wyjątkowo
wymyślnych smaków i świąteczny
mi figurkami (ale z najlepszej jakości
czekolady!). Wszystkie jednak były
za daleko, żeby dosięgnąć ich z progu.
Pierwszy na ochotnika do przepłynię
cia czekoladowego morza zgłosił się
najmłodszy z nich, ciągle usmarow
any tęczą. Skoczył na główkę w sam
środek wiru „wodnego”, którego jeszcze
przed sekundą tam nie było. Zapadła
cisza, w której doskonale było słychać
pękanie bąbelków powietrza, kiedy wy
ilustracja: Betty Nobs
16