PROZA
czasu w zapasie, wystawa za ponad ty-
dzień. Bierzemy się do pracy!
Magazyn opustoszał, Stefan został sam
na sam z obrazami. Lubił myśleć nad
opisami (słowo „podpisy” zaczęło mu
się źle kojarzyć), patrząc jednocześnie
na dzieła.
Przesunął krzesło na środek pomiesz-
czenia i usiadł przed płótnami. Wyjął
z kieszeni notes i długopis.
Nic.
Przysunął bliżej krzesło.
Zamykający cykl obraz na wprost, za-
tytułowany R’lyeh 48 i następujący po
R’lyeh 1–47, wciągał spojrzenie w morską
głębię i labirynt czarnych, schludnych
pociągnięć pędzla, przedstawiających
wszystkie możliwe płaszczyzny budyn-
ków ze wszystkich stron naraz, mroczna
postać zdążająca ku widzowi z odmętów
zdawała się górować nad nim jak fatum.
Czas mijał. Słowa nie przychodziły.
Stefan siedział jak w transie, a kiedy spoj-
rzał na zegarek, była już 17:00. Oszo-
łomiony wrócił do mieszkania. Kiedy
w domu ponownie spróbował zasiąść
do opisywania, do głowy napływały mu
tylko urywki komentarzy przeczytane
na fejsbukowej stronie. Dopisał kilka ko-
lejnych akapitów do artykułu i pokonany
położył się spać.
Przez kilka kolejnych dni nic się nie zmie-
niło. Stefan przychodził do pracy, siadał
w magazynie i wychodził z niego osiem
godzin później. Nie wiedział, co się dzie-
je – to nie powinno być takie trudne.
Przygotował już wiele opisów, wiedział,
co chce napisać, a mimo to nie potrafił.
Z upływem czasu narastała jego despe-
racja: co, jeśli nie zdąży na wystawę?
Rozwiązanie nadeszło w czwartek popo-
łudniu. Stefan, sponiewierany i wymięty,
uciekł z mieszkania do kawiarni, gdzie pi-
sanie nie szło mu wcale lepiej, ale dawali
lepszą kawę. Szukając natchnienia, przej-
rzał już większość regularnie czytanych
przez siebie blogów popkulturowych
i przeszedł do klikania w zgromadzone
na nich linki. Jeden z nich zaprowadził
go do wywiadu z profesorem Jastrzęb-
13