PROZA okrzykami, ustawili się wszyscy w dopiero co poznaną formację i po raz pierwszy wkroczyli w las. Łowczyni jak na razie stanowiła grzeczną część grupy, lecz wszystkie swoje zmysły zaangażowała w analizę otoczenia; miała wrażenie, że za moment sytuacja stanie się nieprzyjemna. Nie podobał się jej ten mroczny las, otulony czernią niczym żyjącą istotą. Obraz pokazywany przez jej bardzo specjalne gogle początkowo był inny, zwyczajniejszy, lecz jej wierny ślurpfomorg, hodowany zresztą od jajeczka, szybko wpłynął w kanał przewodzący i wyłączył wszelkie filtry poza tymi wskazującymi lokację innych istot żywych. Rzecz dziwaczna – tu wszystko starało się posiadać jakiś rodzaj życia-nieżycia, coś, co kojarzyło jej się usilnie z czytanym ostatnio w celach czysto rekreacyjnych dziełem dr. Znorfa Gribali „ O ontologicznej meta-analizie koncepcji złomrocznych”, sprowadzonym z układu gwiezdnego tak odległego, że aż niewidocznego na jej mapach *. Zaczęła pokrótce analizować możliwości niewątpliwie skryte w mroku wszędzie dookoła niej i już szykowała się
25
fakcie), wszelkie wątki okazywały się być fałszywe, a tropy rozpływały się niczym paczka dowolnej( słonej, bzugrycznej czy gźlepiwej, w zależności od uznania i smaku) przekąski, otwartej w niekoniecznie nawet znanym towarzystwie. Nie podobało jej się to, lecz mimo wszystko nie rezygnowała ze starań. Dlatego też jako jedyna ze swojego miotu znała z wyprzedzeniem datę Wielkiego Dnia i wiedziała, że zamierzają udać się do lasu. Nie było to wiele i z całą pewnością nie zaspokajało to jej nieposkromionej ciekawości, lecz lepsze cokolwiek niż nic. Nie wiedziała wiele o lesie, czy też raczej – Lesie. Tak naprawdę stanowił on obszar zakazany, pokryty mrokiem częściej nawet niż reszta okolicy, rzecz dla niej nadzwyczaj osobliwa i niestety niemożliwa do przebadania. Lecz oto stała tuż nad jego skrajem, wyposażona w najlepszy możliwy rynsztunek i mimo kontroli Osób Rodzicielskich nad całą operacją – zdeterminowana, by poznać prawdę. Rozejrzała się wokół. Drgnięcie czułków tu, trzepot mglumpfu tam – miot czuł stres. I presję, by jak najlepiej wypaść w obliczu nieznanego. Zachęcani przyjaznymi
PROZA okrzykami, ustawili się wszyscy w dopiero co poznaną formację i po raz pierwszy wkroczyli w las. Łowczyni jak na razie stanowiła grzeczną część grupy, lecz wszystkie swoje zmysły zaangażowała w analizę otoczenia; miała wrażenie, że za moment sytuacja stanie się nieprzyjemna. Nie podobał się jej ten mroczny las, otulony czernią niczym żyjącą istotą. Obraz pokazywany przez jej bardzo specjalne gogle początkowo był inny, zwyczajniejszy, lecz jej wierny ślurpfomorg, hodowany zresztą od jajeczka, szybko wpłynął w kanał przewodzący i wyłączył wszelkie filtry poza tymi wskazującymi lokację innych istot żywych. Rzecz dziwaczna – tu wszystko starało się posiadać jakiś rodzaj życia-nieżycia, coś, co kojarzyło jej się usilnie z czytanym ostatnio w celach czysto rekreacyjnych dziełem dr. Znorfa Gribali „ O ontologicznej meta-analizie koncepcji złomrocznych”, sprowadzonym z układu gwiezdnego tak odległego, że aż niewidocznego na jej mapach *. Zaczęła pokrótce analizować możliwości niewątpliwie skryte w mroku wszędzie dookoła niej i już szykowała się