PROZA
chłodna w swym wilczym spojrzeniu,
z tym długim, trójkątnym pyskiem, ze
smukłymi nogami, przycupnięta na
zadzie dokładnie naprzeciwko niego.
Obserwowała go czujnie, na pozosta
łych zupełnie nie zwracając uwagi, jak
by byli nieistotnym szumem w tle. Nic
nie mówiła i to zmuszało do mówienia
jego, cisza domagała się zapełnienia
coraz bardziej nieskładnymi słowami.
A potem nie było już więcej słów, któ
re mógłby wypowiedzieć i cisza zalała
jaskinię. Inni rozeszli się niespiesznie
do własnych legowisk. Tylko ona zo
stała, wciąż patrząc na niego z uwagą.
– Pomóż mi – zawył błagalnie.
Skinęła głową i podeszła powoli.
Chwyciwszy go za gardło, przycisnę
ła do ziemi, aż zapiszczał boleśnie,
a spomiędzy jego ledwie rozchylo
nych warg zaczął wydobywać się las.
Drzewa i łąki, rzeki i polany, zwierzyna
i nadleśne niebo wypływały z niego,
szarpiąc bólem wilcze wnętrze, wyła
mując się z kości, dotąd ukryte w szpi
ku i rdzeniu kręgosłupa. Wydobywały
się na zewnątrz godzinami i dniami
i myślał, że nigdy nie przestaną, że
nadal będą z niego uciekać, gdy on
już umrze i pozostanie po nim szkielet,
i g
dy umrze ona, a jej nagi szkielet na
wieki pozostanie pochylony nad nim,
zarosną lasem razem – jej zęby na jego
gardle, gest uległości w sercu niekoń
czącej się puszczy i wilczy jęk roz
brzmiewający niemilknącym echem.
– Potrzebowaliśmy tego – powiedzia
ła, gdy już było po wszystkim.
On tylko skinął niemo, wciąż obo
lały, niezdolny do wydobycia głosu;
przysiadł ostrożnie obok niej, tuż nad
brzegiem leśnego strumienia. Nie mu
siał patrzeć, by wiedzieć, jak powoli
spomiędzy drzew nadchodzą inni.
21