Kill The Fez! April 2017 | Page 21

PROZA chłodna w swym wilczym spojrzeniu, z tym długim, trójkątnym pyskiem, ze smukłymi nogami, przycupnięta na zadzie dokładnie naprzeciwko niego. Obserwowała go czujnie, na pozosta­ łych zupełnie nie zwracając uwagi, jak­ by byli nieistotnym szumem w tle. Nic nie mówiła i to zmuszało do mówienia jego, cisza domagała się zapełnienia coraz bardziej nieskładnymi słowami. A potem nie było już więcej słów, któ­ re mógłby wypowiedzieć i cisza zalała jaskinię. Inni rozeszli się niespiesznie do własnych legowisk. Tylko ona zo­ stała, wciąż patrząc na niego z uwagą. – Pomóż mi – zawył błagalnie. Skinęła głową i podeszła powoli. Chwyciwszy go za gardło, przycisnę­ ła do ziemi, aż zapiszczał boleśnie, a   spomiędzy jego ledwie rozchylo­ nych warg zaczął wydobywać się las. Drzewa i łąki, rzeki i polany, zwierzyna i nadleśne niebo wypływały z niego, szarpiąc bólem wilcze wnętrze, wyła­ mując się z kości, dotąd ukryte w szpi­ ku i rdzeniu kręgosłupa. Wydobywały się na zewnątrz godzinami i dniami i   myślał, że nigdy nie przestaną, że nadal będą z niego uciekać, gdy on już umrze i pozostanie po nim szkielet, i g dy umrze ona, a jej nagi szkielet na wieki pozostanie pochylony nad nim, zarosną lasem razem – jej zęby na jego gardle, gest uległości w sercu niekoń­ czącej się puszczy i wilczy jęk roz­ brzmiewający niemilknącym echem. – Potrzebowaliśmy tego – powiedzia­ ła, gdy już było po wszystkim. On tylko skinął niemo, wciąż obo­ lały, niezdolny do wydobycia głosu; przysiadł ostrożnie obok niej, tuż nad brzegiem leśnego strumienia. Nie mu­ siał patrzeć, by wiedzieć, jak powoli spomiędzy drzew nadchodzą inni. 21