– Chciałem wywołać las z mojego wilka – oznajmił. I z utęsknieniem dodał: – Albo z jakiegokolwiek innego. – Tęsknota za lasem ukrytym w wilku rozbrzmiewała w każdej wymawianej przez niego sylabie, udzielając się siedzącym w kręgu, przelewając na nich głębokie zrozumienie tego, co miał na myśli. Choć tego, co rozumieją, nie umieliby nazwać słowami, to przecież to zrozumienie było w nich gdzieś poza słowami i oni również zapragnęli wywołać z wilka ten las. Ale on nie przyprowadził wilka na spotkanie. Zostawił go w swojej jaskini, zapewne przekonany, że zakaz wprowadzania zwierząt domowych dotyczy także tylko połowicznie udomowionych zwierząt dzikich. Jego wilk był udomowiony ćwiartkowo, a może nawet mniej. Ot, jeszcze go nie zjadł, choć znali się już od pięciu lat. Nie reagował też na nadane mu imię, choć zdawało się mu ono nie przeszkadzać – co on, mówiący dziś o wywoływaniu z wilka lasu, rozpoznawał po tym, że wciąż jeszcze miał wszystkie ręce i nogi, a nawet głowę, mimo używania wilczego imienia nawet dwa razy w ciągu dnia. O tym wszystkim opowiedział w kręgu poprzednimi razami, gdy przychodziła jego kolej na mówienie. – Nie wiem, jak to zrobić – powiedział teraz z rozpaczą, błagalnie patrząc na tę, która przewodziła spotkaniu, do niej głównie kierując tę prośbę o pomoc. – Nie wiem jak, ale jeśli tego nie zrobię, coś we mnie pęknie i zwilczy mnie do kości, najgłębiej. Pociągnie mnie na dno. Grupa kiwała głowami zgodnie, w półmroku sali niemo potwierdzając to, co czuł i co oni teraz też czuli, wprowadzeni w jego sens pomiędzy słowami, które wypowiadał, w ten smutek, od kości samych płynący, który czuć musiała i ona, siedząc nieruchomo … A może jednak nie czuła? Obojętna i spokojna. Zbyt spokojna. Wręcz