Moja Impreza
Teatr, cytrynówka i kamica nerkowa
Pierwszy stan upojenia alkoholowego zaliczyłam na drugim roku studiów. Wraz z
paczką dobrych znajomych z roku udałam się do teatru na sztukę pt. Łaknąć.
Zachwyceni przedstawieniem postanowiliśmy zażyć nie tylko „wyższej kultury”
– pomysł z wódeczką wydawał się nam
wprost nieziemski. Pani z monopolowego
nie dziwił zakup cytrynówki, ale „murzynków” na zagrychę już tak. Kwestia odpowiedniego miejsca do konsumpcji nie była
problemem, bo większość naszej gromady
mieszkała w akademiku. I tu posypały się
pomysły biesiadników… Ktoś przyniósł
chipsy, inny kiszone ogórki od mamy. Nie
chcąc wyjść na sknerę, również dałam coś
od siebie – podsuszane kabanosy i pianki
Jojo. O zgrozo, nikt nie powiedział mi wtedy, że nie łączy się alkoholu ze słodyczami.
Po czwartym kieliszku, zagryzanym „murzynkiem”, urwał mi się film. Nie z racji
tej niecodziennej mieszanki, lecz przez
moją słabą, niezwyczajną alkoholu, głowę.
Jakieś dobre dusze zaniosły mnie do pokoju i położyły spać, na wszelki wypadek
pozostawiając miskę przy łóżku. Noc i następny dzień zeszły