Przyznaję, że SAO to wspaniałe anime, na które długo wyczekiwałam. Jednak po przeczytaniu mangi stwierdzam, że ekranizacja znacznie różni się od książki. Fabuła serii wydaje się na pierwszy rzut oka dość prosta: ot, grupa ludzi pokonuje kolejne poziomy gry, by na końcu usłyszeć fanfary i odzyskać wolność. Tym, co stanowi największą siłę serii nie jest jednak wątek główny, który – oceniany na tle całości – wypadłby słabo, lecz wątki poboczne, jakich to anime jest pełne. Historie te pogłębiają naszą wiedzę o świecie gry poznawanym u boku Kazuto (w grze nazywanego Kirito), a także wprowadzają liczne postaci, z którymi główny bohater spotyka się podczas swoich przygód. Tutaj jednak pojawia się pierwsza wada: tempo fabuły. O ile pierwszy odcinek rozgrywa się podczas pierwszych godzin od rozpoczęcia gry, o tyle następny przenosi nas dużo, dużo dalej, bo ponad rok od tego momentu. Bez wątpienia sprawi to, że wielu z was, drodzy widzowie, poczuje się zagubionych – i całkiem słusznie. Zostajemy wrzuceni w środek historii, o której nie mamy zielonego pojęcia, podczas gdy bohaterowie zdążyli już zaznajomić się z będącym ich więzieniem światem, co pozbawia nas okazji do odkrywania go razem z nimi. Dodatkowym problemem jest to, że odcinki od drugiego do dziewiątego stanowią ekranizacje wątków pobocznych, nijak nie rozwijających głównej historii, a jedynie budujących jej tło.