drażnił, niż budował napięcie między postaciami. Obraz o poznawaniu
innych kultur ( w tym japońskiej), przemianach tak społecznych, jak i
wewnętrznych jest co prawda całkiem porządnie zrealizowany od
strony ładnych zdjęć, czy bardzo wiernego odtwarzania japońskiej
sztuki, ale jednocześnie został położony od strony aktorskiej i rozłożenia
akcentów w opowieści. Nie jest to więc typowy film biograficzny, ani
historyczny, a raczej pocztówka z orientu z historią w tle, która nawet
wtedy kiedy jest w centrum tej opowieści, jest zaledwie zarysowana.
„Barbarzyńca i gejsza” nie angażuje, nie trzyma w napięciu, ani nie
sprawia, że chcemy kibicować którejkolwiek z postaci, to film
odbębniony i pozbawiony ikry i być może to nawet nie wina samego
Hustona, a kwestia montażowa i aktorska właśnie. Wyraźnie ma się
wrażenie nieskładności, nadpisania i przekoloryzowania wynikającego
także z faktu amerykańskiego punktu widzenia i oparcia historii o
relację gejszy, której istotność podważają współcześni historycy i
emanującej z ekranu niechęci Johna Wayne'a.
W filmografii Johna Hustona zdecydowanie nie jest to ani najlepszy, ani
najciekawszy obraz. Dostrzec w nim można co prawda potencjał na
rzecz naprawdę ciekawą, to należy też zauważyć, że niestety jest to
jeden z najsłabszych filmów wielkiego reżysera, który mimo to warto
obejrzeć i zastanowić się też nad tym, jak fikcja zmienia perspektywę
tego, co wydarzyło się naprawdę i jak mało wiemy o historii innych
państw, a tym samym skłonić do poznania tego, co tu zostało tylko
naszkicowane i spłycone przez miałką grę aktorów, nieszczególnie
pociągającyi wiarygodnie przedstawiony romans, wreszcie
epizodyczność przedstawianych faktów o tym, czego naprawdę
dotyczyła misja pierwszego amerykańskiego konsula w Japonii.
WILK KULTURALNY|NUMER 3|KWIECIEŃ 2019|W STARYM KINIE |STRONA 72