Vagabond Multilingual Journal Fall 2013 | Page 12

Osiemnaście Znad zatoki, pełzna lekka mgła. Wieża, brama – wszystko bieli pod cieńką zasłoną dżdżu letnego. Nie czuł dnia ponad dzieciństwo, jednak było – rządziło się prawem i wypaliło się na jego prawie jażdy: odcisk jego dorosłości. Tylko jedna liczba, myślał. Jedna dwucyfrowa liczba, która, jak on, była tak rozdarta między naiwnością i odpowiedzialnością, że na jej ogonie, trzymała tak kurczowo hołubiony znak nastoletnich lat. Na odległość, beztroski śmiech młodego dziecka skoczył przez mgliste powietrze, łaskocząc jego ucho. Usłyszał go – wyobraźnie, kreatywność, konsternację – młodym umyśłem przesiąknietym trzaskami cichego chichotu. Obrócił się szukać piłki, latawca, rowera trzykołowego – jakiś śladu, że dziecko wciąż tam było, ale zanim mógł go znaleść, był ogarnięty dzwonieniem dzwonków i nie mógł sobie przypomnieć kogo lub czego szukał. Zdezorientowany, rozglądał się za jakimś migotaniem – za znakiem – ale na przeciw niego wyszła tylko cisza, mgła teraz pochłaniała całe niebo. 12