„Panie Piotrze, to już dwudziesty drugi list do Pana. Przyzwyczaiłam się do tego,
że dzielę się z Panem tym, co mnie porusza. Pora jednak radzić sobie samej. Chcę
znaleźć inny sposób na okiełznanie emocji, które przynosi mi życie. Nie jest mi
z tym lekko, ale uznajmy, że przyszła pora, aby ten list był moim ostatnim listem
do Pana. (…)”
ON jest sam w mieszkaniu, sprząta, słychać dźwięki przesuwanych rzeczy,
trzepanie narzuty z kanapy. Dzwonek telefonu. Dzwoni przyjaciel.
ON: Halo, halo? Cześć. Nie bardzo teraz mogę rozmawiać - sprzątam… Tak, zaraz
tu będzie. W sumie to nie wiem. Chyba pomyślałem, że mogę pomóc. A ty ją
znasz?... Naprawdę? Dobrze wiedzieć… Nie, raczej nie planuję. Co coś ty,
przecież to w ogóle nie o to chodzi. W sumie już pracowaliśmy razem i nic złego
nie mogę o tej współpracy powiedzieć… Przynajmniej niegłupia i życzliwa,
a w teatrze to już coś. … No właśnie, sam widzisz, a on się akurat zna na ludziach.
Dobra kończę. Zaraz powinna tu być. Do jutra.
ONA idzie ulicą, rozmawia przez telefon.
ONA: Mówię ci siostra – okropnie się denerwuję. Mam nadzieję, że jednak będzie
miał tyle dobrej woli, żeby odpowiedzieć na moje pytania i po prostu mi pomóc.
Ale nie mam na to żadnej gwarancji. Może tylko stracę czas…? Co…? A tak,
wiem. Ale to, że się zgodził jeszcze niczego nie dowodzi… Myślisz? Mam
nadzieję… Chciałabym sprawdzić czy jest tak interesujący na jakiego wygląda…
Dobrze, dobrze…. Ech, bez przesady, nie będę do ciebie dzwonić. W domu ci
wszystko opowiem. Trzymaj kciuki, bardzo cię proszę. Tak, koniecznie. Całuję,
bo już jestem pod furtką. Wygląda na to, że to tutaj. Uuu la la… Ładny dom… No
dobrze. Pa, kochana. Pa, pa.
Ona bierze głębszy oddech i dzwoni do drzwi. Dźwięk dzwonka domofonu.
ON (przez domofon) : Zapraszam.
Dźwięk odblokowania furtki i otwierania drzwi.
(…) Kiedy napisałam do pana po raz pierwszy byłam jeszcze w liceum. Polonistka,
nasza wychowawczyni, wpadła na pomysł, żeby nas ukulturalnić przed maturą.
Pomysł był według mnie nieco spóźniony, ale podobno lepiej późno niż wcale.
W tym wypadku chyba tak właśnie było. Przynajmniej dla mnie. Przyjechaliśmy
do Warszawy z tej naszej prowincji i mieliśmy trzy bardzo intensywne dni –
muzea, zabytki, spacery i teatr. Wtedy pierwszy raz byłam w teatrze i od razu
trafiłam do tego, który w mojej wyobraźni był legendarny. Tyle wielkich nazwisk
w obsadzie, rozmach sceniczny, kandelabry we foyer i bileterki w eleganckich
garsonkach. Zauroczyło mnie to, pociągało. Warszawa okazała się nie być tak
3