SZEŚĆ BAŃ I FLASZKA PĘKŁA
O rzeszowskich Trotach napisałem już niejedno. A to przeprowadzałem z nimi wywiady,
a to recenzowałem nagrania, a to pisałem zapowiedzi koncertów. Dzieje się tak, bo to moi
bliscy kumple i już od dawna gdzieś tam wokół
nich się kręcę. Jednak, co ważne dla tej recenzji, najpierw polubiłem ich muzykę, a dopiero
potem poznałem członków kapeli. Postaram
się być obiektywny.
Stakany to już czwarty materiał Trotów,
chociaż pierwszy, któremu nadano tytuł. Na
początku były dwie demówki, a później płyta
bez tytułu, która nie miała przyjemności być
albumem niezależnym (hihi). Nowe nagrania
zespół nagrał i wydał sam, bez żadnej pomocy z zewnątrz i chyba wszystkim wyszło to na
dobre.
Zacznę od okładki, bo to zawsze pierwszy
1
kontakt odbiorcy z płytą. Grafika na froncie
jest świetna! Jest to jedna z dwóch najlepszych okładek, jakimi Troty mogą się poszczycić, a może nawet najlepsza. Podobała mi się
również okładka z pierwszej demówki, ta z tańczącymi nogami. Dwie pozostałe to zupełnie
nie moja bajka. Czarno-biała okładka nowego
wydawnictwa z wódką, stakanem i serdelkiem
na stole oraz kolażowym napisem, a także
ręcznie napisane teksty we wkładce świetnie
korespondują z tym co jest nagrane na płycie. Okładkę wykonała wokalistka Bela, więc
wszystko zostało w trotowej rodzinie.
Jeśli chodzi o same nagrania to brzmią
one lepiej niż na starych demówkach i nie są
ocenzurowane jak na „oficjalnej” płycie, co
czyni ze Stakanów najciekawsze wydawnictwo zespołu. Zasadniczą zmianą są roszady
w składzie. W nowym materiale nie usłyszymy