My first Magazine 1 numer 2018 Połamany długopis | Page 7

Po wybraniu jedzenia i zapłaceniu za nie, usiedliśmy na swoim stałym miejscu, przy podłużnym stole stykającym się krótszym bo- kiem z oszkloną ścianą, z której widać było ru- chome schody i wejście do bawialni. Bez ocią- gania zajęliśmy się posiłkiem, dopiero teraz uświadamiając sobie, jak byliśmy głodni. Żując frytki przyglądałam się harmidrowi panujące- mu na dole. Różnorakie małe pociechy biegały wokół swoich opiekunów, krzycząc coś niezro- zumiałego. Większość rodziców krzywiła się, rozmawiając z opiekunkami albo przyciskając telefon do ucha. W swoich wielkich dłoniach trzymali rąbek dziecięcego swetra albo małą rączkę. Dzieci tych osób stały zwykle ze spusz- czonymi głowami i pociągały cicho nosem. Ich opiekunowie zwykle nic sobie z tego nie robili, zapewne oddawali je tam tylko po to, by pod- czas wędrówki po sklepach nie upatrzyli sobie nowych zabawek lub świecących ozdób. Jedno dziecko wyróżniało się spośród tłumu rajstop we wzorki i koszulek w samocho- dy, przeplatanymi gustownymi marynarkami i aksamitnymi bluzkami w stonowanych kolo- rach. Na oko ośmioletnia dziewczynka przytu- lała do swojego boku młodszego braciszka, któ- ry płakał jej w sukienkę, zmieniając barwę ma- teriału na ciemniejszą. Wspomniana starsza sio- stra spierała się nieustannie z rodzicami, trzy- mając kurczowo swojego brata. Ich rodzice ner- wowo przestępowali z nogi na nogę i z gryma- sem niezadowolenia na twarzy starali się w miarę cierpliwie wytłumaczyć im coś, czego ci nie chcieli przyjąć do wiadomości. Coś było nie tak w ich zachowaniu, ale nikt nie zwracał na nich większej uwagi. Nie był to najprzyjemniej- szy widok. Większość osób omijała tą scenę szerokim łukiem, a nie wiedzące o co chodzi, stojące z boku dzieci pytały o to swoich rodzi- ców, co skutkowało zmieszaniem i pośpiesz- nym odejściem. Siedząc tak i jedząc zaczęłam się zasta- nawiać nad minionymi wydarzeniami obu dni. Czy tylko ja z mojej rodziny zauważałam takie sytuacje? Czy tylko ja uważałam, że takie rze- czy nie są normalne? I dlaczego nie zareagowa- łam? Na ostatnie pytanie miałam już dość nie- zadowalającą odpowiedź. Żaden z wiel- 7 kich ,,dorosłych’’ obrośniętych znieczulicą na takie widoki, nie posłucha mnie. Nie spojrzy na to z innej perspektywy i nie przyzna mi racji. Nie postara się zmienić swojego zachowania i nie zacznie pomagać tym, którzy tego potrze- bują. To fakt, na świecie jest wielu naciąga- czy. Na pęczki jest też tych, których to niezbyt obchodzi. Przejdą obojętnie koło każdego, nie ważne, czy będzie to zaniedbany pies skomlący w kącie, bezdomny owinięty podziurawionym kocem, czy z pozoru biedny oszust, który wy- stawia rękę z kubkiem i zbiera drobne, by za zakrętem naśmiewać się z dających im pienią- dze przechodniów . Są też wyjątki. Ludzie, któ- rzy nieprzerwanie starają się zrobić coś dobrego istnieją, uczestniczą w licznych akcjach chary- tatywnych, chodzą na zbiórki pieniędzy, poma- gają starszym i schorowanym. Tak, na szczęście tacy również istnieją, ale wygląda na to, że jest ich coraz mniej. Coraz mniej też będzie ich w przyszłości, gdyż mając znieczulonych rodzi- ców raczej pójdą w ich ślady, aniżeli jako nowe pokolenie stać będą na straży uciśnionych i po- trzebujących pomocy. Zastanawiając się nad tym, ponurym wzrokiem wpatrywałam się w kubek po kawie i zabrudzoną serwetkę. Myślenie o takich rze- czach nic nie pomoże. Trzeba zacząć działać! Po powrocie do szkoły zapisałam się do WOŚP. W zbiórce żywności uczestniczyłam jeszcze przed wyjazdem. To był pierwszy krok! Czeka mnie jesz- cze wiele kolejnych, mnóstwo zbiórek, organi- zacji, akcji charytatywnych i pomagania. Mimo rysującej się przede mną góry nowych prze- szkód i życiowych trudności, jestem gotowa stawić im czoła i zachęcić do tego innych. Czas, aby nasze pokolenie zaczęło dzia- łać. Czas na zmiany!