Z cichym westchnieniem przekazałam wiadomość tacie i jak najwolniej zaczęłam się ubierać. Kelnerka widząc, że mamy zamiar odejść, przyniosła nam rachunek. Po zapłaceniu zjechaliśmy ruchomymi schodami w dół i ruszyliśmy naprzód, pomiędzy ładnie ozdobione szyldy. Wszędzie dominowała czerwień i zieleń przeplatana złotem i fioletem. Omiotłam wzrokiem otoczenie. Widziałam biegające radosne dzieci oraz te płaczące, które czerwone z przejęcia krzywiły się i wylewały strumienie łez. Mijaliśmy przytulających się zakochanych, ludzi gapiących się w telefony, nastolatki śmiejące się z opowiedzianego żartu, grupkę młodych chłopców obrażających innego z kpiącym uśmiechem, jakąś rodzinę z zadowoleniem opowiadającą o czymś wesołym przy jedzeniu oraz inną, idącą z grobowymi minami sztywno przed siebie. Obok przeszła para staruszków trzymając się pod rękę i szepczących do siebie miłe słówka oraz taką, która bez słowa jedła coś, nie patrząc sobie w oczy.
Pod wpływem impulsu zerknęłam na mojego tatę. Szedł przed siebie, myśląc nad czymś intensywnie. Rozprostowałam palce dłoni i dotknęłam nimi jego ręki. Nie doczekałam się reakcji, więc splotłam nasze palce. Skupił się na mnie, a ja posłałam mu uśmiech. Iskierki pojawiły się w jego oczach, gdy pozwoliłam mu przyciągnąć się do jego boku i dodatkowo objęłam go ramieniem. W takim uścisku dotarliśmy do reszty naszej rodziny. Mama i siostra zadowolone trzymały w rękach torby z zakupami, a my z ojcem na ten widok zaczęliśmy się śmiać. Gdy dziewczyny, w ostatnim ze sklepów, skończyły przymierzać ciuchy, ruszyliśmy do auta. Musieliśmy skorzystać z windy, więc podeszliśmy gdzie trzeba, a siostra nacisnęła odpowiedni przycisk. Gdy winda w końcu przybyła, drzwi rozsunęły się z cichym szumem, a moim oczom ukazał się sprzedawca figurek. Uśmiechnęłam się do niego, gdy mijał nas w wejściu. W momencie, w którym metalowe skrzydła zaczęły się zasuwać, mężczyzna spojrzał na mnie i uśmiechnął się szeroko. Przez całą drogę do samochodu szczerzyłam się, jak głupia do sera, a siostra co chwila rzucała mi zdziwione spojrzenia. A ja? Czułam się wspaniale!
Następnego dnia pojechaliśmy do Wrocławia. Chodziliśmy po sklepach z wyposażeniem domu i gdybaliśmy nad nowymi meblami dla mojej siostry Ireny. Tam również zbliżające się święta zaznaczyły swoją obecność. Wystrój, zwykle białych i oszczędnych w ozdoby sklepów zmienił się. Wszędzie można było zobaczyć choinkowe akcesoria i sztuczne drzewka, których plastikowe igły walały się pod stopami. Zepsute ogrodowe mikołaje powciskane były w zakurzone kąty, a wstążki oderwane od wykonanych z drewna sań można było znaleźć na każdym stanowisku. Lawirowaliśmy pomiędzy kafelkami, a imponującą kolekcją gwoździ, głośno dyskutując o kolorze i rozmiarach mebli.
Znudzona tym chodzeniem, wróciłam pamięcią do metalowego słonika, który zajął miejsce na półce nad moim biurkiem, trąbą zwrócony oczywiście w stronę okna. Towarzyszył mi wieczorem, a raczej w nocy, gdy robiłam zapomniane zadanie domowe i rano, gdy czekając na szykujących się do wyjazdu rodziców czytałam powieść,, Zakazany Świat’’ Isabel Abedi.
Powrót do rzeczywistości nie był miły. Zajęta wspominaniem poranka, nie zauważyłam metalowego stelaża i uderzyłam w niego kolanem. Syknęłam i chwyciłam się za obolałe miejsce zostając w tyle, gdy członkowie mojej rodziny pędzili przed siebie, pochłonięci szałem zakupów. Kuśtykałam za nimi aż do momentu, w którym jednogłośnie zdecydowaliśmy, że pójdziemy coś zjeść w popularnym sklepie meblowym.
Wjeżdżając ruchomymi schodami na pierwsze piętro, zauważyłam w dole dwóch mężczyzn, którzy z lekkimi uśmiechami trzymali przed sobą puszki, na których naklejona była nazwa jakiejś organizacji charytatywnej. Dorośli mijali ich, nie racząc nawet spojrzeć, lecz małe dzieci robiły coś wręcz przeciwnego. Siłą zatrzymywały swoich rodziców i prosiły ich o drobne. Kiedy im się to udawało, z szerokimi uśmiechami podbiegały do wolontariuszy i wrzucały do wnętrza puszek kilka wyproszonych złotych. Potem w podskokach wracały do swoich opiekunów i szły dalej, opowiadając coś z promiennymi uśmiechami.
6