MARZYCIELKA W RÓŻOWEJ SUKIENCE
FOTO: MAREK KRÓLIKOWSKI
Basia Tukendorf – kobieta, która w ciągu trzech ostatnich lat odmieniła swoje życie: schudła 20 kilogramów, przebiegła półmaraton, zdobyła halowe mistrzostwo Polski weteranów na 3000 m, w Biegu Powstania Warszawskiego zajęła 3. miejsce w swojej kategorii, w ciągu roku przebiegła 300 kilometrów, wzięła udział w międzynarodowym projekcie teatralnym, nieustająco statystuje i gra epizody w filmach i serialach. Modelka i ulubienica mediów podczas ostatniego Salonu Bielizny. Czasami pisze wiersze – nie chce być nazywana poetką. Nabrała apetytu na życie, rozpędziła się i nie zamierza się zatrzymać.
Basieńko kochana, jesteś cudownym człowiekiem – człowiekiem, od którego bije ciepło, który promieniuje jasnością. Mniej wrażliwi powiedzieliby po prostu, że jesteś witalna. Zaczęło się zaś od tego, że schudłaś. Dużo schudłaś – dwadzieścia kilogramów. Ale to jest, mimo wszystko, taka dość banalna sprawa. W gruncie rzeczy zrobiłaś dla siebie dużo, dużo więcej. Wiesz, czasami od banalnych rzeczy zaczyna się wszystko. Ja trochę przeszłam w swoim życiu. Nie było nigdy lekko, aczkolwiek nie mogę narzekać, że trapiły mnie nie wiadomo jakie tragedie, takie prawdziwe tragedie – typu umieranie dziecka czy ciężka, naprawdę ciężka choroba. Chociaż mój mąż był bardzo ciężko chory i mało brakowało, a byłabym wdową. Ale ja mam, oprócz radości życia, dar, który niejednokrotnie uratował mnie: bardzo łatwo zapominam złe rzeczy. Teraz siedzę tutaj – jestem po by-passach, po chodzeniu trzy miesiące na złamanej nodze, którą złożono po trzygodzinnej, ciężkiej operacji. Potem było jeszcze jedenaście tygodni w gipsie, jakieś puchnięcia – pewnie od leków – a teraz, gdyby ktoś się o to zapytał, to ja już nic nie pamiętam … Ciągle mam bowiem marzenie, by przebiec maraton i, być może, to się uda. Wracając zaś do odchudzania – motorem było marzenie, by przebiec maraton. Schudnięcie było więc po to, żeby zacząć biegać. Czyli nie była to motywacja negatywna typu: „ Ojejku, jak okropnie wyglądam”, tylko pozytywna: „ Chcę osiągnąć szczyty”, a moim szczytem, moim Mount Everestem, jest maraton … Tak, to było pozytywne, aczkolwiek nie takie znów oczywiste. Wcześniej zamieszczałam swoje zdjęcia na portalach społecznościowych i każdy pisał: „ Ładnie wyglądasz”, czasami tylko sąsiadka dogryzła: „ Wiesz, chyba przytyłaś”. Wtedy ja bohatersko odpierałam: „ Co tam przytyłam – zobacz, jak ja ładnie wyglądam”! Myślałam: „ Przytyłam, to przytyłam – to się schudnie, nie ma sprawy”. Punktem zwrotnym okazało się zbadanie swojego wieku metabolicznego. Kiedy okazało się, że „ jestem starsza od samej siebie” o piętnaście lat – podjęłam decyzję, że trzeba to zmienić. I wtedy poznałam Konrada Gacę – specjalistę leczenia otyłości i w programie „ Pytanie na śniadanie” zrzucałam BRUNO BANANI zbędne kilogramy. Gdy jednak
po pięciu miesiącach schudłam dwadzieścia kilo, to nie jemu, lecz sobie podziękowałam w pierwszej kolejności. On bowiem dał mi tylko narzędzia, ale decyzja należała do mnie. Pomogło mi też podejście do życia. Jestem optymistką i zawsze nią byłam. Potrafię się cieszyć tym, co mam, ale też doceniać większe i mniejsze osiągnięcia. Jestem przekonana, że to jest właśnie klucz do szczęścia. Spotkałyśmy się pierwszy raz w życiu dziesięć minut temu, ale gdy tylko Cię zobaczyłam – pierwsze, co pomyślałam, to że bije od Ciebie światło. Ja niczego nie udaję. Mój Facebook pęka od zdjęć. Są tam również zdjęcia ze szpitala. Może nie są specjalnie drastyczne, ale pokazują też tę mniej słoneczną stronę życia: gdy upadasz i musisz się podnieść – jak jesteś dzielna, jak walczysz. To jest mój Facebook, więc nie ma tam rodziny i komentarzy w rodzaju: „ A moja wnusia to dzisiaj zjadła kluski”. Jestem ja, bo to jest moje życie. Czuję, że ludzie mnie lubią, akceptują. Nie odkrywam siebie nadmiernie, choć nieraz słyszałam: „ O, wszystko piszesz”. Nie, ja pokazuję tylko niektóre wydarzenia ze swojego życia. Jestem, na przykład, na forum biegaczek. Tam młode dziewczyny piszą mi, że jestem ich idolką, że mnie podziwiają, że biją mi brawo. A te ich brawa, pochwały – motywują mnie. One dają mi siłę i napęd. Wiem, że gdy stanę na starcie – pobiegnę. To co, że czasami bywam ostatnia( choć rzadko się to zdarza!), skoro po drodze usłyszę: „ O, fajnie, pani Basiu, zrobimy sobie zdjęcie”, „ Jejku, jak wspaniale, że panią spotkałam”, „ Matko – pani Basiu – jak ja się cieszę”, „ Ale pani daje czadu – brawo, gratulacje”! I to mnie napędza. Dlatego gdy jedna półkula mówi mi: „ Baśka, nie dasz rady”, „ Nie musisz”, „ Nie tacy jak ty schodzili z trasy”, „ Nie jesteś gotowa” – jednak słucham tej drugiej, która podszeptuje: „ Co ty gadasz takie farmazony. Ty – gdy stajesz na starcie, to po to, by dobiec do mety”. A potem ludzie mnie niosą – dopingują, biją brawo. I biegnę. Mam różne nagrania – choćby z półmaratonu. Widać tam, jak wbiegam na metę. To nie jest jakaś kobieta, która dla poklasku ledwie przebiegła. Nie. To jest kobieta, która, gdy jest sześćdziesiąt metrów od mety i widzi tę metę, robi najlepszy finisz, na jaki ją stać: wpada z pięścią uniesioną do góry w geście zwycięstwa i szczęścia. Inne biegaczki
26