Memoria [PL] Nr 60 (9/2022) | Page 6

połowa trafiła do Biblioteki Narodowej

w Warszawie, a druga do Gutenberg Gesellschaft, w celu wsparcia finansowego ich odbudowy. Ponieważ przed wojną ojciec miał wiele znajomości w różnych krajach, wiedział, gdzie iść, do kogo się zwrócić i jak załatwić różne sprawy. I oczywiście chciał kontynuować w swoim życiu podejmowane wysiłki, tak jak do tej pory. W Monachium wydrukował też „Poszukiwanie rodzin”. Były to ulotki zawierające listy nazwisk członków rodzin poszukujących swoich bliskich. Drukował też znaczki wykorzystywane w poczcie międzyobozowej. Kosztowały one parę groszy, ale dzięki nim zebrał dość sporo pieniędzy dla Polskiego Czerwonego Krzyża. Był projektantem, artystą, wydawcą

i przedsiębiorcą już przed wojną i sama wojna nic tu nie zmieniła.

W tym konkretnym egzemplarzu podarowanym Miejscu Pamięci Auschwitz wyjątkowa jest sama okładka. Jest to tak naprawdę fragment obozowego pasiaka. Skąd wziął się ten pomysł?

W polskich mediach poświęcono temu wiele uwagi, i czasem brzmiało to – o ile dobrze zrozumiałam – jak gdyby wykorzystanie tej tkaniny było niemal świętokradztwem. Nie rozumiem tych sugestii. Skoro autorzy i mój ojciec mogli nosić ją na sobie miesiącami, o ile nie latami, wydaje się to oczywistym elementem wiążącym, z typograficznego punktu widzenia. Myślę, że dla niego był to naturalny sposób, by zobrazować, czym ludzie stawali się w obozach: pozbawieni nazwisk, tytułów, byli tylko kawałkami materiału. Ubranie oraz fryzura danej osoby wyrażają jej osobowość. Te wybory stanowią formę autoekspresji. Obozy pozbawiały ludzi tego wszystkiego. W oryginale na stronie tytułowej numery są większe, a nazwiska mniejsze, ponieważ byłeś tylko numerem.

Z typograficznego punktu widzenia wszystkie te szczegóły niosą znaczenie. A on był przecież typografem.

On stworzył nie tylko książkę obłożoną więźniarskim pasiakiem. Jest jeszcze jeden egzemplarz, który wykonał przy użyciu skóry z esesmańskiego munduru oraz drutu kolczastego ogradzającego obóz.

Gdy mój ojciec działał jako wydawca w Polsce, zawsze wykonywał jeden lub dwa egzemplarze obłożone skórą jako egzemplarze „pokazowe”

i rozsyłał je na wystawy. To były modelowe egzemplarze. Tak samo zrobił z książką „Byliśmy w Oświęcimiu”. Czy znalazłby się lepszy materiał do wykorzystania niż skóra

z płaszcza czy kurtki znienawidzonego esesmana? A dookoła wszędzie był drut kolczasty. Wykorzystuje się to, co jest dostępne i odnosi się do danego tematu.

Pani ojciec żył w tamtym momencie

w rozdarciu. Ostatecznie wyemigrował do USA, ale czy kiedykolwiek rozważał powrót do Polski?

Nie, nie wydaje mi się. Wiem, że próbował odwieść Borowskiego od pomysłu powrotu do Polski, ponieważ czuł, że obecność Rosjan nie wróżyła Polsce szczęśliwej przyszłości. Jego żona i matka umarły, przyjaciela i partnera

w interesach zabito, jego biznes zniszczono; czuł, że lepiej będzie udać się do kraju, który go wyzwolił. Ponadto pewien amerykański oficer dał mu list polecający do profesora Columbia University, a więc gdy dotarł do USA, liczył na możliwość zatrudnienia.

Czy w USA kontynuował działalność wydawniczą?

Większość swojej amerykańskiej kariery poświęcił pracy jako grafik w firmie drukarskiej. Nie założył prywatnego wydawnictwa, ale przez lata drukował niewielkie wydania dla klientów prywatnych. Gdy mój ojciec przyjechał do USA, nie miał grosza przy duszy, nie znał języka, a obcokrajowców traktowano w tamtych czasach z dużą podejrzliwością. Uprawiał więc swój zawód i zarabiał na malowaniu.

W końcu jednak osiedlił się i odnalazł swoje miejsce.

Tak, ale to nie było to, co w Polsce. Ale myślę, że powiedziałby, że ogólnie żyło mu się tu dobrze. Robił może nie dokładnie to, co by chciał, ale mam nadzieję, że to było dobre życie.

Był dla mnie wspaniały, ale to nie ten typ ojca, który wyjdzie z dzieckiem na dwór, żeby pograć w piłkę. Ale świetnie opowiadał. Wymyślał historie, które opowiadał mnie i mojej siostrze, gdy byłyśmy małe, wieczorem przed snem. Był bardzo kreatywny. Był zabawny, lubił się śmiać. Zawsze dziwiło mnie, gdy Ocaleni nie chcieli opowiadać o tym, czego doświadczyli, ponieważ on nie miał nic przeciwko temu. Nie widział powodu, żeby utrzymywać w tajemnicy to, co stało się jego udziałem.

Oprócz cudownych bajek, dorastałam słuchając także opowieści z jego wypraw do tatarskich obozowisk na Krymie, dziecięcych wspomnień Rewolucji w Rosji i w końcu historii wojennych. Wyrosłam w zupełnie innym środowisku niż większość moich rówieśników. Jedyną negatywną rzeczą było to, że ojciec cierpiał na przypadłość, którą obecnie nazywamy zespołem stresu pourazowego: nieustannie obawiał się, że coś złego spadnie na jego rodzinę. Choć przedstawiłam tu zaledwie mały fragment historii jego życia, myślę, że można zrozumieć, dlaczego. Strata stanowiła nieodłączny element jego życia.

Książka Pani Ojca wystawiona jest obecnie w Miejscu Pamięci Auschwitz. Jak się Pani z tym czuje?

Myślę, że to wspaniale, że ludzie mogą ją tam zobaczyć. Czuję oczywiście ogromną satysfakcję. Mimo że moja córka posiada swój własny egzemplarz książki, jestem pewna, że odwiedzi w przyszłości Auschwitz i bardzo doceni to, że w muzeum będzie mogła na własne oczy zobaczyć wkład jej dziadka w historię. Także z historycznego punktu książka znalazła się, można tak powiedzieć, w miejscu, z którego pochodzi, że ludzie mają do niej dostęp. I oczywiście jest jeszcze najnowsze wydanie „Byliśmy w Oświęcimiu” wydawnictwa Słowne, i to też jest źródło ogromnej satysfakcji.