Memoria [PL] Nr 52 (1/2022) | Page 10

PRZEMÓWIENIE

BOGDANA BARTNIKOWSKIEGO

OCALAŁEGO Z AUSCHWITZ

Kiedy 12 sierpnia 1944 roku znalazłem się na rampie w Birkenau, byłem jednym z ponad 500 polskich dzieci wywiezionych z powstańczej Warszawy od razu w pierwszym transporcie ludności cywilnej. Z miejsca zostaliśmy przez esesmanów i obozowych strażników – kapo – nazwani „kleine Polnische banditen aus Warschau”. Mali polscy bandyci z Warszawy.

Było nas ponad 500. Ponad 350 dziewcząt i małych chłopców było wiezionych w obozie kobiecym, a ja i około 150 chłopców w wieku 10-14 lat byliśmy więźniami obozu męskiego w Birkenau. Kiedy zwracaliśmy się czasem, bo któryś z kapo miał dobry humor, z pytaniem: „Panie kapo, przecież my jesteśmy dzieci. Co my złego zrobiliśmy, że tu jesteśmy? My chcemy na wolność, do domu”. Odpowiedź była… Rechotał radośnie. Odpowiedź była: „Do domu, na wolność… Widzicie te kominy? Stąd na wolność wychodzi się tylko przez kominy. Innej drogi z Birkenau na wolność nie ma”.

A ja się niedawno spotkałem w czasie spotkania z uczniami z klasy przedmaturalnej. Opowiadałem im o naszych dziecięcych, obozowych przeżyciach i po kilkunastu pytaniach dotyczących szczegółów życia w obozie, padło pytanie: „A czy w Birkenau była szkoła?”. Ja parsknąłem śmiechem. Birkenau? Szkoła? Ale po chwili sobie pomyślałem: „Tak, to była szkoła. To była szkoła przetrwania. Szkoła, kiedy chciano z nas zrobić niewolników, chciano nas pozbawić nadziei na jakiekolwiek życie, przygotować nas do tego, żebyśmy karnie, jak zwierzęta, pomaszerowali piątkami do komory gazowej”. Zgodnie z przeznaczeniem tego obozu. Birkenau nazywane było w tym okresie, może wcześniej też, że to nie jest Konzentrazionslager, to jest Vernichtungslager. To jest obóz zagłady. Stąd się rzeczywiście nie wychodzi inaczej niż przez komin.

My nie daliśmy się jednak złamać, naszym „nauczycielom”, czyli esesmanom i kapo, którzy w tej szkole, Birkenau, przygotowali nas do potulnej śmierci. Do potulnego życia, jeżeli nie śmierci od razu, to do pracy, dopóki starczy sił i życia. My w masie całej przetrwaliśmy, zachowaliśmy ludzkie odruchy, zachowaliśmy w tych tragicznych warunkach, gdzie się głodowało, marzło, codziennie, zachowaliśmy marzenia o wolności. One pozwoliły nam dotrwać do końca. Różne były nasze drogi, chłopaków z powstańczej Warszawy, uwięzionych w Birkenau. Część została wywieziona, ewakuowana do obozów koncentracyjnych, takich jak Mauthausen, gdzie w marszu śmierci z Oświęcimia 18 czy 19 stycznia chłopcy maszerowali w śniegu, na mrozie, na wichrze, do Wodzisławia Śląskiego, gdzie czekały na nich odkryte wagony kolejowe, żeby ich wywieźć dalej. Część, tak jak ja, była wywieziona do Niemiec, gdzie pracowaliśmy jako robotnicy przymusowi, przy odgruzowywaniu bombardowanej wówczas III Rzeszy. Niewielka tylko grupa z tych dzieci doczekała tutaj wyzwolenia 27 stycznia.

Pamiętam, że w sąsiednim bloku, w sektorze D, w grudniu, przebywaliśmy tam wtedy. Obok naszego polskiego bloku, był blok małych dzieci żydowskich. Chyba właśnie te dzieci pokazywane były na filmach nakręconych po wyzwoleniu przez operatorów rosyjskich po wyzwoleniu obozu. Bo nasze dzieci, te, które zostały wyzwolone w Oświęcimiu, one zostały wywiezione do Krakowa, leczone tam i stamtąd dopiero po kilku miesiącach mogły w miarę odszukiwania przez rodziny wrócić do normalnego życia.

Bardzo mało nas już jest. Jest w tej chwili na tej sali dosłownie kilka osób, kilkoro tamtych dzieci, które pamiętam, z którymi najpierw byłem na FKL-u, w obozie kobiecym, przez jeden dzień, a potem w obozie męskim. Spotykamy się nadal, mówimy o naszej przeszłości obozowej. To są dla nas tragiczne wspomnienia. Każde takie wspomnienie to jest wyrywanie z siebie tych okropnych przeżyć, ale zdajemy sobie sprawę z tego, że musimy o tym mówić. Żeby zachować pamięć o tym, co tutaj się działo, o tym, do czego totalitaryzm może doprowadzić w swoich zapędach.

Bogdan Bartnikowski