Zostając jeszcze przy tej metaforycznej literze „P”, to tym jeszcze jednym „P” polskiej pamięci jest Witold Pilecki. Widzimy jak ta pamięć jest przywracana i popularyzowana. Jak budować tak ważny symbol pamięci, aby nie zatracić połączenia z wiedzą o tej postaci?
K.K.: Ja bardzo się cieszę, że Witold Pilecki został wydobyty z tej niepamięci, na jaką skazali go komuniści. To była też kronika dziejowa jego dzieci – zarówno mojej babci, jak i jej brata, żeby tę pamięć przenieść przez najgorsze lata PRL. Z początkiem lat 2006/2007 coraz więcej osób zaczęło się tą postacią interesować. Powstała sztuka teatru telewizji „Śmierć Rotmistrza Pileckiego” w reżyserii p. Ryszarda Bugajskiego. Zaczęły pojawiać się samoistne, oddolne inicjatywy przypominające życiorys i dokonania Witolda. Myślę, że to w sumie dobrze, że jest on symbolem tej naszej nieco zapomnianej walki w czasie II Wojny Światowej i tuż po. Natomiast dzieje się źle, jeśli robi się z niego jakiś symbol polityczny do współczesnych sporów, bo on ludzi – wiem, że brzmi to trochę wyświechtanie – łączył, a nie dzielił.
Kiedy patrzę na pomnik Witolda Pileckiego w Warszawie, to bardzo mi się podoba to, że boczna ściana tego sześcianu, to są stojące sylwetki ludzi. Odczytuję w tym przekaz, że Witold był organizatorem, był współzałożycielem kilku organizacji konspiracyjnych, jednak nigdy nie działał sam. Zjednywał sobie ludzi do wspólnej pracy, bo to ludzie są ważni. Cieszę się, że o Witoldzie przypominamy, ale starajmy się też mieć z tyłu głowy, że to wszystko dookoła tworzyli ludzie, którzy chcieli ze sobą współpracować. Z resztą Witold bardzo ładnie to wypunktowuje w swoim raporcie. Wymienia kolejne numery zaprzysiężonych konspiratorów w Organizacji: tu prawica, tu lewica, prawica, lewica, itd… Odnotowuje, że ci ludzie wcześniej wzajemnie się zwalczali, ale w tych szczególnych warunkach obozowych podjęli współpracę we wspólnym celu. Bardzo mnie martwi w dzisiejszych czasach taka ekstremalna polaryzacja właśnie na podstawie politycznych zapatrywań. Myślę, że to jest droga donikąd. Uważam, że powinno nam zależeć na tym, abyśmy aż tak się nie dzielili.
Jaka uniwersalna refleksja na dziś i na przyszłość może jeszcze płynąć z raportu?
K.K.: Raport jest tekstem pisanym chyba dość pośpiesznie. On nie był jeszcze do końca uładzony, a mimo to czyta się go świetnie. Większości osób dorosłych polecałbym, żeby tę niezbyt grubą książkę przeczytali. Niesamowite dla mnie jest to, że z tego raportu wynika przede wszystkim nadzieja, że w warunkach piekła w jakim się znaleźli więźniowie Auschwitz, można zachować człowieczeństwo, że można zrobić coś dobrego.
Krzysztof Kosior (trzeci od lewej) na sesji edukacyjnej "Rodzinna Pamięć" w Miejscu Pamięci Auschwitz