Recenzja podwójnego odcinka
„Princess Twilight Sparkle”
Niby po staremu, ale jednak inaczej.
P
o zakończeniu średnio
udanego sezonu trzeciego
wszyscy z niecierpliwością
czekaliśmy na premierę następnego. Teraz, gdy pojawiły się
pierwsze odcinki, możemy wreszcie odpowiedzieć sobie na
elementarne pytanie: czy było
warto?
Na samym początku widzimy
Twilight, próbującą nauczyć się
tajników sztuki latania. Lawendowa klacz chce dobrze wypaść
podczas obchodów Święta Letniego Słońca („Summer Sun
Celebration”), gdzie ma zaprezentować swój lot przed tłumem
kucyków. Niestety, wciąż nie potrafi zapanować nad swoimi
nowymi skrzydłami, dlatego każde
wzbicie się w powietrze jest zakończone bolesnym upadkiem.
Po pokazaniu nam nieco odświeżonej czołówki serial przenosi
nas do zamkowej komnaty z witrażami. Słyszałem sporo narzekań
na temat zastosowanego w tej
scenie (a także kilku innych) syste-
30
mu światłocieni, ale mnie
osobiście bardzo się spodobał.
Dodaje całości większego realizmu, no i wygląda ślicznie.
Między kucykami dochodzi do
ckliwej rozmowy, podczas której
okazuje się, że przyjaciółki muszą
bezzwłocznie wrócić do Ponyville,
by pomóc w tamtejszych przygotowaniach
do
obchodów
wspomnianego wcześniej święta.
Do głosu dochodzi też Applejack,
która… Tutaj warto byłoby się na
chwilkę zatrzymać. Kreacja pomarańczowej klaczy w obu odcinkach
pozostawia sporo do życzenia.
Może nieco przesadzam, ale według mnie zachowuje się nieco…
niemądrze. Ile już razy było podkreślane, że prawdziwa przyjaźń
trwa na przekór wszystkiemu i pochodzi z głębi serca? Dlaczego
więc Applejack wydaje się opierać
jej trwałość na przedmiotach, którymi Klejnoty Harmonii przecież
zawsze pozostaną, niezależnie od
mocy w nich drzemiącej? Wydaje
mi się to nienaturalne i tak naprawdę służy jedynie jako
Baffling
fundament pod wątek poruszany
w odcinku drugim, ale do tego
przejdziemy później.
Istotna jest też scena, w której
Twilight przegląda wraz ze Spikiem swój grafik. Wygląda na to,
że mimo nowej pozycji społecznej,
nasza lawendowa klacz ciągle pozostaje
niepoprawną
perfekcjonistką i nie może sobie
pozwolić nawet na ryzyko błędu.
Bicie pokłonów przed Celestią
jest chyba troszkę wymuszone (bo
dlaczego jednym razem wszyscy
rzucają się przed nią na pyszczki,
a innym niemal całkowicie ignorują?), ale to niekonsekwencja,
która już od dawna przewija się
w serialu, więc można nieco przymknąć na nią oko. Pochwalić
jednak należy właściwe oddanie
emocji Solarnej Władczyni. Rzadko kiedy mamy okazję dowiedzieć
się czegoś konkretnego o którejś
z królewskich sióstr, więc ich osobowości nie są nam nawet
w połowie tak dobrze znane, jak
szóstki głównych bohaterek. Do-