Magazyn Gdański Magazyn Gdański 2019 12 (301) | Page 29

MAGAZYN GDAŃ­SKI stowałam swoje nikomu przecież niepotrzebne cierpienie. Wreszcie któregoś wiosennego dnia powlokłam się do Sopotu. Skończono właśnie remont mola; nowe deski z sękami jaśniały świeżością i cieszyły oko. Na końcu mola majaczyła samotna sylwet- ka, lecz mój wzrok bardziej przyciągały stojące na redzie statki, liczniejsze niż zazwyczaj. Gapiłam się na statki i na wrzeszczące mewy nad kutrem wracającym z połowu. – Ja to mam szczęście, znów panią spoty- kam – usłyszałam za sobą głos, który wydał mi się znajomy. Odwróciłam się. Ależ tak! Wigilia, po- marańcze i Złota Brama. Na to wspólne wspomnienie roześmieliśmy się oboje. W jakiś niejasny sposób w tej właśnie chwili ciężki kamień z mego serca spadł do morza – cud, że nie uszkodził mola. Poczułam się wolna. – To miło, że można je dzielić z ukochaną osobą. Doczekał się pan wtedy swej dziew- czyny? – Tomek jestem. Nie, to znaczy Ola nie jest moją dziewczyną, lecz kuzynką. Pomyli- ła, zawsze coś poplącze, bramy. Czekała pod Zieloną Bramą. To najwspanialsza jej pomyłka, przecież inaczej nie poznałbym…– spojrzał na mnie wymownie. – Kasia. Kasia jestem – patrzyłam na niego w roztargnieniu, krążyły mi bowiem po głowie złote i zielone bramy, a nad nimi Krzyś i Ola trzymający się za ręce. – Właśnie wtedy mój chłopak poznał tam Olę – westchnęłam. – Tak to jest z tym szczęściem. Dzieli się je, daje, odbiera… – Ale ono jednak uparcie wraca – tylko trzeba je przywołać sercem i dobrą myślą, Kasiu. Musisz uwierzyć staremu harcerzowi, czyli mnie, że tak właśnie jest – zaśmiały mu się oczy, usta i dołki w policzkach. Zaczęliśmy się spotykać. Nawet nie spo- strzegłam, kiedy zwykła sympatia przerodziła się w prawdziwą miłość. Znów minęło parę miesięcy, nadeszła wigilia. Tomek czekał na mnie pod Złotą Bramą z jedną malutką różyczką. – Przygotowałem całą przemowę, ale nie pamiętam ani słowa. Proszę cię o rękę. Wyj- dziesz za mnie? – przejęty rolą narzeczonego podał mi kwiatek łącznie z rękawiczką. A ja, równie przejęta jak on, ucałowałam oba jego dołeczki. …i żyli długo i szczęśliwie…tak kończy się bajka. Nasze życie to nie bajka. A jednak jest wypełnione szczęściem. Co roku znajdujemy nieco czasu, aby w wigilię iść pod Złotą Bramę z dziećmi, potem również z wnuka- mi. Znów spacerujemy Długą, widzimy Olę z Krzysztofem, wracających spod Zielonej Bramy. Teraz nasze wnuki rzucają śnież- kami w Neptuna i biegają wokół ogromnej choinki, a my…Cóż, jesteśmy razem… i to jest szczęście. Halina Wiktor Niespodziewane spotkanie w Słupsku Na zdjęciu od lewej: Zbigniew Borkowski i ksiądz Jan Giriatowicz „Przechodząc wstąp do kościoła, Bóg Cię kocha !” - Taki napis widnieje na podstopniach schodów do drzwi kościoła pw. św. Jacka w Słup- sku. Spojrzałem na to wezwanie po raz pierwszy 16 lat temu i wszedłem po tych schodach do słupskiej świątyni, nie wiedząc, że pozostanę ze św. Jackiem na zawsze… Dziś stoję tu, na tych schodach ponownie. – Do głowy przychodzi taka myśl, że są to schody stanowiące symbol życiowej drogi, którą idę odkrywając i ukazując wielkość postaci mojego patrona św. Jacka. Schody te zbliżyły mnie ponownie do wiary. Dawniej bywałem tu częściej, zanim Słupsk zbudował obwodnicę. Teraz jestem niby przypadkiem. Zacho- wał się tylko napis na schodach, natomiast nie ma już śladów stópek namalowanych białą farbą na płytach chodnika, które mnie doprowadziły właśnie tu, przed te szczególne drzwi. - Dostrzegam, że przez minione lata zastąpiono stare kliszujące płyty, granitowymi. Chodnik ładny, ale dawnego kierunkowskazu ze stópek, jako drogi do kościoła, niestety już na nim nie ma. Nic to, myślę sobie - zachowałem je w artykule o genezie strony o świętym Jacku: www.jacek.iq.pl Są również upamiętnione w miesięczniku „Listy”. Trzeba przyznać, iż był to genialny marketin- gowy pomysł księdza proboszcza, tworzącego ten uliczny performens. - Czemu nigdy nie spotkałem tego człowieka? – zastana- wiam się, mimo, że - jak sobie przypomi- nam, podjąłem kila prób, nieskutecznie. Podobnie jak fakt, że jego kuzyn pracuje w mojej firmie… Mam w pamięci ks. Ryszarda Borowicza, byłego wikarego, który pierwszy opowiedział mi o św. Jac- ku. Jemu to wysłałem nuty i tekst „Pieśni o św. Jacku” i słyszałem potem jak grał ją organista, ucząc wiernych śpiewu. To był mój dar dziękczynny. Jednak księdza proboszcza wciąż nie mogłem spotkać. Tymczasem przed laty, podczas przestawiania gazu w Słupsku, codzien- nie uczestniczyłem w porannej Mszy świętej, którą odprawiał ks. proboszcz. Wydawał mi się wówczas człowiekiem zaawansowanym wiekowo. Szkoda, pewnie go nie ma tutaj, pomyślałem będąc teraz w tamtym miejscu. Opowiadam o tym zdarzeniu znajomej, która zainteresowała się historią portalu. Wchodzimy, rozmawiając na plac za kościołem i na- gle!... dostrzegam dwóch przechodniów, - jeden był w sutannie. To ksiądz z siwą głową. - To ten - słyszę gdzieś w tyle głowy. Mimo, że nas minęli, zawracam i doganiam obu panów. Witam się i pytam dość obcesowo – Czy ksiądz jest proboszczem od św. Jacka? Widzę uśmiech na pogodnej twarzy. – Ksiądz odpowiada - Tak i nie. Byłem tu proboszczem 33 lata, teraz jestem na emeryturze. - Ks. Jan Giria- towicz – przedstawia się… Św. Jacku, ty mnie prowadzisz; Ty myślisz za mnie i działasz – co za spotkanie!... Opowiadam o mojej historii i o tym, że wiele razy próbowałem dotrzeć do niego. Na szczęście samochód stoi przed wejściem mam w nim eg- zemplarz naszej książki o św. Jacku , nie wiedząc dlaczego wożę go. Piszę długą dedykację i wręczam książkę, robiąc pamiątkowe zdjęcie z gospodarzem miejsca, gdzie wszystko się zaczęło. - Chodzicie pomodlimy się - zabiera nas do kościoła. Wewnątrz udziela Błogosławieństwa. Dla mnie,  w tym miejscu ma ono szczególne znaczenie, jest m.in. jakby bierzmowaniem do pracy nad św. Jackiem. Potem zaprasza nas do siebie. Spotkanie w drodze ma swoje ograniczenia czasowe, dostaję książeczkę na pamiątkę z dedykacją i buteleczkę z wodą święconą. Rozsta- jemy się. Obiecuję, że powrócę, a on, że zagra wtedy na ustnych organkach, które zawsze nosi w kieszeni. Spieszy się na spotkanie Domowego Kościoła. Św. Jacku – dziękuję, zaskoczyłeś mnie jak zawsze. Zbigniew Borkowski 29