Magazyn Gdański Magazyn Gdański 2019 12 (301) | Page 28

MAGAZYN GDAŃ­SKI Wigilijna Złota Brama – Za górami, za lasami, za siedmioma morzami, bardzo dawno temu… – Babciu, a jak dawno? – Asia lubi bardziej rzeczowe określenia. – No, tak dawno, że najstarsi ludzie nie pamiętają. – Och, już wiem! Jak żył Noe w swojej arce. Wtedy ty byłaś młoda i widziałaś, jak Noe wydłubał dziurę w dachu arki, bo żyrafa nie mogła się zmieścić. Sama mi to mówiłaś! Czego to człowiek nie naopowiada, żeby mały brzdąc mógł zasnąć… Bajka toczyła się dalej: królewicz szukał królewny, ona królewicza, było całowanie żaby, straszny las i ognisto-ogoniasty smok. Wreszcie moja mała królewna zasnęła z nosem wtulonym w sfatygowanego misia, a baśniowa ścieżka wiła się dalej, oplatając moją pamięć zielono-złotą smugą. Jak to było wtedy, przed laty? Wysiadłam z kolejki i machając pustą torbą na zakupy powędrowałam na umó- wione spotkanie pod Złotą Bramą. Krzysztof prosił, by pomóc mu w znalezieniu jakiegoś drobiazgu dla siostry, bo dla każdego ma już prezent, tylko z nią kłopot. Trochę się zagapił, dzisiaj Wigilia, więc czasu niewiele. Potem muszę pędzić do cioci po pierogi i makowiec, do tego w domu mama dwoi się i troi, żeby zdążyć przed pierwszą gwiazdką – i też muszę jej pomóc. Z nieba leci gęsty śnieg. Wyciągam rękę do białych gwiazdek. Nikną, topiąc się na moich palcach. Cudownie, że spadł właśnie dzisiaj, że otulił to szare miasto. Będzie biała Wigilia! Przypomniała mi się wczorajsza wypra- wa do „Krewetki” po karpia – oczywiście kolejka była kilometrowa. Ludzie martwili się, czy wystarczy ryb dla wszystkich, opo- wiadali kawały, plotkowali lub wymieniali przepisami na karpia, śledzia i ciasta. Ktoś wymykał się do kolejek „zaklepanych” w in- nych sklepach, więc co trochę słychać było: – Ta pani tutaj stała. Elegancko ubrana kobieta przede mną już kupiła karpia, ale od razu podniosła głośny lament: – Ja go nie zabiję! Uderzyła w prośby do sprzedawcy, aby ten ją wyręczył. Odpowie- dział, że jest sprzedawcą – nie zawodowym zabójcą. Jednak wziął karpia na zaplecze. Kiedy po chwili oddał go paniusi, ta spojrzała na niego ze zgrozą w oczach. – Morderca! – rzuciła przez zaciśnięte usta i wyszła trzymając siatkę jak najdalej od siebie. Sprzedawca, solidnie zbudowany spokojny człek tylko ciężko westchnął. Na Rajskiej przy delikatesach tłok. Rzucili pomarańcze i cytryny. A to pech! Jeśli stanę w kolejce, spóźnię się i Krzysiek będzie się wściekał. Jednak trudno, stanęłam. Za mną pojawiło się starsze małżeństwo. Zaryzykowa- łam i poprosiłam o zajęcie kolejki, tłumacząc, że chłopak czeka…Pokiwali z uśmiechem głowami, a ja popędziłam pod Złotą Bramę i zaczęłam się rozglądać, ale mego lubego 28 ani śladu. Zaklęłam w duchu; zawsze taki akuratny, punktualny i właśnie teraz musi się spóźniać. Jeszcze pięć minut, oblatuję bramę dookoła – Krzyś nadal się nie pojawia. Jest za to jakiś nieznajomy młodzian – też wyraźnie na kogoś czeka. Nie mogłam utracić pomarańczy! Podeszłam do niego i czerwieniąc się ze zde- nerwowania poprosiłam o pomoc. Jeśli zjawi się tu wysoki blondyn w studenckiej czapce, to jestem na Rajskiej w delikatesach. – Załatwione, będę czekał podwójnie – powiedział z uśmiechem a na jego policzkach pojawiły się urocze dołeczki. Popędziłam jak wariatka z powrotem, kolejka wydłużyła się jeszcze bardziej, jednak sprzedaż szła dość sprawnie, więc śpiewająco wracałam pod złociutką bramę. – Niestety, oczekiwanego obiektu wes- tchnień nie było – zapewnił nieznajomy, znów fundując mi uśmiech i te dwa dołeczki. . – Dziękuję, że pan czekał. Proszę, kupi- łam pomarańcze również dla pana. Nie było przydziału, mogłam wziąć więcej – dodałam. Speszony chłopak nie chciał ich przyjąć, ale w końcu wmusiłam w niego połowę siatki. Wręczył mi pieniądze z tak zadowoloną miną, jakby trzymał w ręku nie kilka pachnących słońcem pomarańczy, ale własne szczęście. – Czasami spotykamy kogoś, na kogo nie czekaliśmy. I czas liczyć się będzie od tej właśnie chwili, jak dzisiejsza wigilia – na- dzieją – uśmiechnął się. – Wesołych Świąt, czarodziejko. Zaaferowana całą sytuacją dopiero teraz przyjrzałam mu się uważniej. Spod gęstych ciemnych brwi spoglądały jasnoszare oczy; uśmiech pojawiał się jednocześnie z dołeczka- mi na policzkach. Chyba nie był tak przystojny jak Krzysztof, ale ciepły, głęboki głos zabrzmiał w moich uszach miłą, serdeczną nutą. Staliśmy pod Złotą Bramą patrząc sobie w oczy. Wigilijna wieczerza, świeczki na pach- nącej lasem choince, skromne, ale z serca dane prezenty, Pasterka z grzmiącą na cały kościół kolędą „Bóg się rodzi, moc truchleje”. I skrzypiący pod butami śnieg, gdy wracaliśmy rozgwieżdżoną nocą do domu. Krzysztof nie zadzwonił. Telefon milczał przez całe święta. W końcu odrzuciłam dumę i zadzwoniłam. Odebrała sio- stra. Usłyszałam, że Krzysio wróci wieczorem Oczekiwanie było jednym pasmem dręczących pytań i rozterek. Zakochaliśmy się w sobie Halina Wiktor „Zimowa kołysanka”, pastel, 30x40 cm, 2019 r. jeszcze w ogólniaku, nasza miłość trwa już cztery lata i na przyszły roku, gdy Krzysiek skończy studia, zaplanowaliśmy ślub. Nie mogłam zrozumieć tego milczenia. Wreszcie pojawił się z pękiem goździków. Wyciągnął mnie do Morskiej. Wypełniona szczelnie dymem papierosów i gąszczem kwiatów w ogromnych donicach, była naszą ulubioną przystanią. Gdy tylko kelner się odda- lił, Krzysztof napadł na mnie, że nie przyszłam na spotkanie. Zgłupiałam. Ja nie przyszłam?! A kto czekał pod Złotą Bramą? Plastuś? – Pod jaką Złotą Bramą? Umówiliśmy się pod Zieloną Bramą! Czekałem jak głupi całą godzinę. Siedziałam w milczeniu. Babska intuicja podpowiedziała mi, że w tej bramie mój ukochany wszedł w smugę cienia, w której gaśnie nasza miłość. Niestety, nie myliłam się. Kręcił się, unikał mego wzroku, wreszcie wypalił: – Kasiu, czekając na ciebie, poznałem dziewczynę, jej chłopak też nie przyszedł na spotkanie, wspólna niedola nas zbliżyła, więc… W tej samej chwili ktoś stanął za mną. Usłyszałam: – Cześć, myślałam, że się nie pojawisz. Krzysztof zerwał się jak oparzony. – Kasiu, to jest właśnie Ola, o której ci mówiłem. Odwróciłam głowę i zobaczyłam efektow- ną lalunię w zagranicznych ciuchach. No tak… – Świetnie się składa. Proszę siadać. Chło- pak jest wolny, do wzięcia – wydusiłam. Świat się chwiał. Patrzyłam, lecz nie widziałam. Wol- no, aby się nie potknąć na sztywnych nogach, wyszłam z kawiarni. Padające płatki topiły się w moich łzach spływających po policzkach. Nie wyobrażałam sobie życia bez Krzysztofa. Uciec stąd jak najdalej, tylko jak uciec od siebie? Unikałam znajomych, w dodatku męczy- ły mnie współczujące miny rodzinki, która mocno przejęta była moim zmartwieniem. Po zajęciach na uczelni wracałam do domu i pia-