Lego ergo sum 1st 2018/2019 | Page 22

Mimo, że ciało chłopców leżało w szpitalnym łóżku, oni oboje byli gdzie indziej. Otaczała ich pustka, a zobaczyć mogli jedynie siebie wzajemnie.

Wpatrywali się w siebie. Nie potrzeba tu było żadnych słów. Oboje wiedzieli co będzie dalej i choć Lu bardzo nie chciał odchodzić, musiał. Wiedział, że tak będzie lepiej; że Luhan da sobie jakoś radę i nauczy się żyć bez niego. Wiedział też, że dawniej był jedynie zabawką dla brata, a dopiero teraz naprawdę zaczął go doceniać.

Luhan czuł się bezsilny. Zdawał sobie sprawę z tego, że za chwilę straci swoje jedyne oparcie w życiu. Mimo, że wcześniej jedynie wykorzystywał młodszego dla swoich celów, to właśnie w tym momencie czuł, że tak naprawdę to bardzo go kocha i nie chce go tracić. Żałował wszystkiego, ale nie stworzenia Lu.

- Muszę iść - wyszeptał spokojnie młodszy.

Luhan także był spokojny. Właśnie to było najgorsze. Nie potrafił płakać, histeryzować lub zatrzymać brata przy sobie, chociaż w jego sercu wszystko umierało. Każda cząsteczka jego duszy rozbijała się jak szkło.

- Kocham cię - szepnęli oboje.

Lu zniknął, a do uszu starszego doszedł odgłos szpitalnej aparatury. Poczuł strzał defibrylatora na klatce piersiowej. Przeciągły pisk maszyny. Słowa lekarza:

- Czas zgonu: siedemnasta pięćdziesiąt dwie.

Ostatni raz pomyślał o Lu. Aparatura znowu zaczęła działać, pokazał się na niej rytm bicia jego serca, a on sam otworzył oczy.

Wokół wszyscy byli zdziwieni. Lekarze sprawdzali co się dało, a matka wtuliła się w jego ciało z całych sił.

Jednak w głowie Luhana wciąż odbijały się echem te same słowa:

"Czas zgonu: siedemnasta pięćdziesiąt dwie".