Słowo o absurdzie po raz trzeci
Absurd przypływa i odpływa. Ot, taki
prosty fakt: absurdyk nie zawsze jest
w absurdalnym nastroju. A jednak, gdy
ma podły dzień (tydzień, miesiąc)…
Może nie działa to tak samo u wszy
stkich absurdyków, ale sama, choćbym
nie wiem jak złe miała samopoczucie,
wciąż będę potrafić pisać absurd. Być
może nawet będzie on najlepszym, jaki
spod moich palców wychodzi.
Konieczność absurdu narzucona
sobie samemu potrafi męczyć, ale
wspaniale jest oglądać efekt końcowy.
Zwłaszcza, jeśli chodzi o rzecz tak dużą
(z numeru na numer coraz większą) jak
Kill The Fez!, tworzoną przez więcej
mózgów niż tylko mój. Pomimo całego
męczącego procesu twórczego, wspól
na k reatywna praca zawsze wyzwalała
we mnie ogromną dawkę pozytywnej
energii. Zwłaszcza gdy jej wynikiem
było coś absurdalnego. Być może też
absurdykom łatwiej jest przechodzić od
nastroju do nastroju, od konceptu do
konceptu i stąd umiejętność dostrzega
nia absurdu w każdych okolicznościach.
A zarazem ta zdolność wrzuca we
wspomnianą konieczność, która doma
ga się spełnienia, wyciągnięcia absurdu
na zewnątrz.
4
Ostatnio pisałam o tym, że absurd nie
przeczy logice. Dziś – po przemyśleniu
tej koncepcji – wiem już dokładniej, jak
to działa. Metafora pierwsza. A
bsurd
to klocki lego [logemy*], których nie
ułożono w zestaw przedstawiony na
pudełku [logikę], a w coś zupełnie
innego. Może nawet w ogóle ich nie
połączono, może położono jedne na
drugich, niekoniecznie stroną wciska
ną do tej, w którą się wciska. Może
posegregowano je kolorami albo według
jakiegoś innego wzoru. Absurd daje nie
skończenie wiele możliwości. Logika
– tylko jedną, może dwie. I nie pozwala
mieszać zestawów. Ale, co istotne, obie
budują z logicznych elementów. Meta
fora druga. Ty jesteś logiką, a w środku
ciebie siedzi inny ty, mniejszy, który jest
absurdem i uważnie patrzy w górę na
wnętrze ciebie-logiki. Ale – jeśli mu po
zwolisz – ty-absurd może z ciebie-logiki
wyjść, i obejrzeć od zewnątrz, z wszy
stkich stron, zobaczyć (na przykład),
że zimą najbardziej marzniesz w nos
i pomyśleć z czułością, że Tom Riddle
też musiał tak marznąć (choć może
bardziej jesienią, w chłodne deszczowe
dni), więc postanowił poświęcić ten
organ, a wraz z nim całą swoją urodę.
I stąd się wzięły jego horkruksy, jako
metoda oszpecenia się do tego stopnia,
żeby już po wie
czność nie marznąć
zimą (tudzież brytyjską jesienią) w nos.
Nie walczył więc o czystą krew, a o bez
nosość, jednak miał to nieszczęście, że
nawet najbardziej zaufani śmierciożer