Kill The Fez! October 2015 | Page 25

Proza kuchenną słoik nie wytrzymał i wre­ szcie byłem wolny. Ogórek złorzeczył, ale szybko wepchnąłem go do nowego słoika, zakręciłem szczelnie wieko i jak zwykle zakopałem wszystkie przetwo­ ry w ziemi przed domem. Szpadelko znikł tak szybko jak się pojawił, pozos­ tawił za sobą tylko kwiatowy zapach i dwie złote monety. Siedem, jeden, siedem. Niedziela, Dzień Dlaczego Nie Wraca Drogi Pamiętniku, zdążyłem ochłonąć po szoku, jakie­ go doznałem wczoraj. Dziś z ochotą pisałem moją powieść. Zmotywowała mnie wizyta Zszywacza, który, space­ rując w okolicy, trafił na zaginione ka­ rtki, które uciekły mi we wtorek. Byłoby jeszcze lepiej, gdyby się powstrzy­mał i nie zszył ich ze sobą, jak to ma w zwy­ czaju. Nie wypomniałem mu tego, wiem, jak walczy z nerwicą i natręctwami, jak uzależniony jest od ciągłego zszy­ wania tego, co papierowe, i nie tylko. Odzy­skałem kartki, ale nie mogę nic z nich odczytać. Dwanaście, trzy, pięć. Z innych wiadomości: Szpadelko ma wpaść na filiżankę herbaty. Już rozłożyłem folię na całej podłodze w  kuchni – ucho filiżanki jest zbyt małe, by przełożył przez nie kopytko. Gdy tylko zaszło dziś słońce, zajrzałem do mszyc, sprawdzić, czy respektu­ ją nasz pakt. Wygląda na to, że wszy­ stkie popełniły zbiorowe samobójstwo w jakimś dziwnym rytuale. Zawsze uważałem, że to dziwaczne plemię. Mszyce zostawiły mi ćwierć słoika po musztardzie jako prezent pożegnalny. Posadzę go obok słodkich ziemniaków. Boli mnie mózg, mam nadzieję, że to nie łasica próbuje przejść mi przez głowę, znowu. Ona nigdy nie zrozumie, że spacer naokoło jest mniej kłopotliwy i zajmuje mniej czasu. Trzy, siedemna­ ście, osiemdziesiąt cztery. 25