Proza
kuchenną słoik nie wytrzymał i wre
szcie byłem wolny. Ogórek złorzeczył,
ale szybko wepchnąłem go do nowego
słoika, zakręciłem szczelnie wieko i jak
zwykle zakopałem wszystkie przetwo
ry w ziemi przed domem. Szpadelko
znikł tak szybko jak się pojawił, pozos
tawił za sobą tylko kwiatowy zapach
i dwie złote monety. Siedem, jeden,
siedem.
Niedziela, Dzień Dlaczego Nie
Wraca
Drogi Pamiętniku,
zdążyłem ochłonąć po szoku, jakie
go doznałem wczoraj. Dziś z ochotą
pisałem moją powieść. Zmotywowała
mnie wizyta Zszywacza, który, space
rując w okolicy, trafił na zaginione ka
rtki, które uciekły mi we wtorek. Byłoby
jeszcze lepiej, gdyby się powstrzymał
i nie zszył ich ze sobą, jak to ma w zwy
czaju. Nie wypomniałem mu tego, wiem,
jak walczy z nerwicą i natręctwami,
jak uzależniony jest od ciągłego zszy
wania tego, co papierowe, i nie tylko.
Odzyskałem kartki, ale nie mogę nic
z nich odczytać. Dwanaście, trzy, pięć.
Z innych wiadomości: Szpadelko ma
wpaść na filiżankę herbaty. Już
rozłożyłem folię na całej podłodze
w kuchni – ucho filiżanki jest zbyt
małe, by przełożył przez nie kopytko.
Gdy tylko zaszło dziś słońce, zajrzałem
do mszyc, sprawdzić, czy respektu
ją nasz pakt. Wygląda na to, że wszy
stkie popełniły zbiorowe samobójstwo
w jakimś dziwnym rytuale. Zawsze
uważałem, że to dziwaczne plemię.
Mszyce zostawiły mi ćwierć słoika po
musztardzie jako prezent pożegnalny.
Posadzę go obok słodkich ziemniaków.
Boli mnie mózg, mam nadzieję, że to
nie łasica próbuje przejść mi przez
głowę, znowu. Ona nigdy nie zrozumie,
że spacer naokoło jest mniej kłopotliwy
i zajmuje mniej czasu. Trzy, siedemna
ście, osiemdziesiąt cztery.
25