Kill The Fez! April 2017 | Page 40

PROZA Bum! Dopadam ją, zaciskam pazury na ramieniu, trzymam mocno. Czekam na ten okrzyk, pisk przerażenia. Ten typowo damski. A tutaj jak nie huknie męskim barytonem! Drze się, że to pomyłka, że on nie jest kobietą i już w ogóle nie dziewicą! I wtedy wiatr zawiał, a ja poczułem tę odrażającą woń męską. Fu! Jakby to pani zobrazować… Końskie łajno. Tak to pachnie dla smoka. Dosłownie. Jak to mówią młodzi, masakra! Innym razem w drugą stronę. Widzę chłopka – taki mało wyględny, prysz­ czaty, w połatanych łachach. Trage­ dia! Nie wiem, kto coś takiego z domu wypuścił. Ale pachniał jak… ciepłe bułeczki. Jak gulasz wołowy pierw­ szej jakości. Jak ciasto czekoladowe. O,  sama się pani ślini na tę myśl! Już kołuję, w dół lecę. Normalnie pręd­ kość turbo mi się załączyła, rozumie pani. Jak te nowoczesne miotły cza­ rownic. Nozdrza smoka nigdy nie oszu­ kają! To się wysysa z mlekiem matki, jak to mówicie. Ja już hyc, jeden pazur, drugi, będzie kolacja jak nic. A pannica do mnie na to, z wyraźnym wyrzutem, że ona się kobietą nie czuje, mam ją postawić, 40 zostawić w spokoju, ma na imię Ry­ szard, a do bycia dziewicą się nie po­ czuwa w żaden sposób. Przelatywaliśmy akurat nad jakimś miastem, to się podniósł tumult i lu­ dzie zaczęli na mnie krzyczeć, że co żem za smok, co ludzkich wyborów nie szanuje. Przeca widać, że to Ry­ szard, nie Ryszarda. Włosy krótkie, na tyłku spodnie, a ja śmiem chłopaka porywać. Co miałem zrobić? Puściłem go. A mo­ głem puścić miasto. Z dymem. Jak na­ kazywałaby tradycja. Słaby jestem. Nie czuję już swojej siły. Chciałbym dominować, a nie umiem. Życie smoka w dzisiejszych czasach jest trudne. Mówią żęder. Jak żęder to żęder, co ja będę się wdawał w pole­ mikę. Jeszcze mnie widłami pogonią. O, przepraszam, widzę, że leci mój syn. Sekundkę. Właśnie się dowiedziałem, że syn przerzucił się na weganizm, będzie się żywił marchewką. Ma pani kontakt do jakiegoś szewca?