Kill The Fez! April 2017 | Página 27

PROZA Łowczyni walczyła z erupcją nowych stanów, pojęć wewnątrz siebie. Czuła niejakie przytłoczenie, lecz wreszcie w trzecim z jej mózgów powstała wła­ ściwa myśl. – Och, czyli ja jestem... Bi – wyszeptała z łagodnym uśmiechem. Las rozbrzmiewał już nie szeptami, lecz okrzykami radości innych z jej miotu: – Jestem Pan! – Demi! – Omni! – Les! Jeden nieśmiały zawsze osobnik pa­ trzył na innych z lekkim zdziwieniem. Ci dookoła zamilkli, współodczuwając jego skupienie. Niewiele było widać spoza gogli i pełnego kombinezonu, lecz najwyraźniej głęboko nad czymś deliberował. W końcu, jak się zdaje, podjął decyzję. Jednym, płynnym ru­ chem wyjął zza pazuchy aż dwa żyjąt­ ka, tulące się do siebie oraz do niego samego, i wykrzyknął: – A ja jestem Aro i Ace! Wszyscy spojrzeli na niego z podzi­ wem. Uśmiechał się szeroko, zatem oni też zaczęli. Cały miot wyszedł z lasu, każdy z co najmniej jednym, szczęśliwym żyjątkiem. Wiedzieli, że wreszcie poznali coś dla nich integral­ nego i są kompletni. Tego dnia nikt nie czuł już strachu czy złości, niepewno­ ści siebie i jutra. Łowczyni też wpadła w nadzwyczaj dobry nastrój, po raz pierwszy od dawna bawiła się i do­ kazywała w pełnej zgodzie z innymi. Jedno jednak, głęboko w duchu, nie dawało jej spokoju… 167 lat później Nasza dawna Łowczyni, teraz już Przy­ wódczyni, leżała wśród koców, tuląc się do Głównej Inżynierki, swojej wybran­ ki. Patrzyły z rozleniwieniem na swój pierwszy miot, który wreszcie wszedł w ostateczną fazę dorastania. Właśnie był ich wielki dzień. Wraz z   innymi Osobami Rodzicielskimi przygotowa­ ły wszystko starannie. Już o  poranku wpuścili młode do specjalnie przygo­ towanej, jasnej i miękkiej sali, w któ­ rej już od dawna rozwijały się Żyjątka – w spokoju, niezagrożone w   żaden możliwy sposób, wreszcie wolne od strachu i ciemności. W pewnym sensie było to dzieło jej życia, przygotowy­ wane od ponad 100 lat, w g   runcie rze­ 27