Żaneta Komoś – Przewodnicząca Samorządu UKW / WYWIAD
kierunek, rzuciłam się w wir pracy, pisałam licencjat – nie miałam
nawet czasu zatęsknić za rowerem.
Nazwałabyś się osobą stworzoną do konkurowania z innymi?
Kolarstwo nie wygląda tak, jak większości ludzi się wydaje. W konkurencjach typu jazda indywidualna na czas czy 200 metrów, to prawda,
rywalizuję z innymi, ale przede wszystkim walczę sama ze sobą. Jedziesz 10 km na czas i nie myślisz o tym, że ktoś cię goni, myślisz,
że cholernie bolą cię nogi. Wielu wyścigów ze startu wspólnego nie
wygrałabym gdyby nie moje koleżanki. Nie zawsze nam to wychodziło,
nie zawsze jedna chciała pomóc drugiej, bo myślała o sobie, ale sukcesywnie nad tym pracowałyśmy – i tak wygląda zawodowe kolarstwo.
We wszystkim co robię,
jestem racjonalistką bardzo
twardo stąpającą po ziemi.
Jaka jest złota recepta na to, żeby dojechać do mety w tak kryzysowej sytuacji?
Zaciskałam zęby i myślałam o tym, że im szybciej dojadę do mety, tym
szybciej przestanie boleć. Zdarzało mi się myśleć, że ból jest moim
sprzymierzeńcem, bo on pokazuje jak mocno pracuję – gdyby nie
bolało, to oznaczałoby, że słabo jechałam. Przed półmaratonem kolega
dał mi radę: jak boli – przyspieszaj, jak łapie cię kolka – przyspieszaj.
To uratowało mnie w dwóch kryzysach. Rzadko się poddaję, a gdy
upadam to ciągle się podnoszę i tego też nauczył mnie rower, bo
miałam tyle samo niepowodzeń co zwycięstw. Doceniam porażki, bo
one nauczyły mnie cieszyć się z sukcesów.
Zrezygnowałaś z roweru, ale od roweru do gazety bardzo daleko.
Skąd pomysł na dziennikarstwo?
Nie dziennikarstwo, a bardziej pisanie, ono siedziało we mnie od
zawsze. Początkowo chciałam iść na studia dziennikarskie, ale się
na nie nie dostałam, bo zdawałam podstawową maturę z języka
polskiego. Gdy ją poprawiłam, postanowiłam jednak pójść na
filologię, by nauczyć się poprawnie wypowiadać i pisać. Wtedy też
zaczęłam kontaktować się z mediami lokalnymi i wyszło na jaw, że
wielu dziennikarzy jest po filologii, historii, socjologii, filozofii. Nagle
się okazało, że reporter, którego bardzo cenię, Jacek Hugo-Bader, jest
pedagogiem.
To jest twoja kolejna pasja, z której rezygnujesz.
Ciężko było podjąć decyzję o wycofaniu się z gazety, która jest jak
moje dziecko. Teraz dostałam szansę trochę większego rozwoju,
wszystko, co obecnie robię, traktuję jak wizytówkę na przyszłość. Być
może kolekcjonuję pozycje cv, ale przy okazji daje mi to ogromną
radość i satysfakcję, bo po prostu lubię to, co robię.
Chyba nie powiesz mi, że nie tęsknisz za gazetą?
Tęsknię. Cholernie tęsknię. Dziwnie mi było przeglądać gazetę, nie
wiedząc, co w niej jest. Uwielbiam wyszukiwać błędy w tekstach. Brałam do rąk „Pomorską” czy „Wyborczą” i aż mi się oczy świeciły, gdy
znalazłam błąd, bo wiedziałam, że nie tylko my je popełniamy. Tęsknię
za zebraniami z pasjonatami i choć mam zapaleńców w samorządzie,
to jest to zupełnie inna płaszczyzna.
Teraz jesteś przewodniczącą Samorządu Studenckiego, pierwszą
kobietą na tym stanowisku. Jak się czujesz w świecie stereotypowo
uważanym za męski?
Za męski uchodzi tylko na UKW. W Polsce jest wiele silnych postaci
kobiet-przewodniczących, np. była