Academica. Gazeta studencka 3 / listopad 2017 | Page 38

bliżej, tym wyraźniej dostrzegał, że ludzie byli zdenerwowani. Dopiero teraz dobiegł do jego uszu zawodzący płacz kobiet i basowy gwar mężczyzn. Gdy stanął w bramie, groza pobieliła mu twarz. Martwił się, że przez dwadzieścia dni wiele śladów zostanie zatartych. Że poszlaki prowadzące do sprawców zbrodni znikną. To, na co trafił, odebrało mu mowę. Naprzeciw bramy, za średniej wielkości placem targowym, stał monastyr, który był już widoczny z daleka. Na środku placu ułożono kilkanaście trumien i tyle samo ciał na prostych katafalkach przykrytych białymi suknami. Jakby tego było mało, ziemia i niektóre domy były poznaczone śladami zaschniętej krwi, gdzieniegdzie jeszcze czerwonej. W jednej chwili dotarło do niego, że wszystko musiało dokonać się niedawno, najprawdopodobniej zeszłej nocy. Niepokój i napięcie, które wyczuwał, znalazło swój bestialski upust. „ Gdybym się pośpieszył, może by do tego nie doszło” – przemknęła mu myśl. Ludzie zdawali się być bez reszty pochłonięci swoimi sprawami. Ci na zewnątrz – teraz był tego pewien – kopali i przygotowywali groby. Nie pierwszy raz był świadkiem podobnej sytuacji. Widział ludzi tak wstrząśniętych, że aby nie zwariować, chwytali się każdej możliwej pracy i oddawali się jej bez reszty. Jedynie dzieci, pogrążone w szczęśliwej niewiedzy, zajmowały się zabawą z rówieśnikami. Wśród grup ludzi, Bernard zauważył jednego mnicha, który widocznie trudził się, aby udzielić im namiastki pociechy. On pierwszy spostrzegł obcego i nie zwlekając, jakby strapiony, podszedł do niego: – Sława Isusu Chrystu – pozdrowił go Bernard. – Sława na viki – odparł mnich, a w jego oczach malowała się żałość, jaka go przepełniała. – Chodte z Bohom, nie trzeba nam tu teraz obcych. Własnych zmartwień mamy dosyć … W niewczas przyszliście. Ostante zdravy, odejdźcie … Mnich nie czekając nawet na odpowiedź, zawrócił i skierował się ku osobom stojącym najbliżej. – Nie po tym, co tu zobaczyłem … W końcu nie po to przez dwadzieścia dni podróżowałem z samego Krakowa, żeby teraz zawrócić. Chcę rozmawiać z waszym Ihumenem. Mnich stanął zdezorientowany. – Ja jestem tutejszym Ihumenem i mam na imię Stefan. A ty, kim jesteś i po co tu przybywasz? I dlaczego zostałeś przysłany, aż z Krakowa? Bernard podszedł do niego i wręczył mu pergamin, który otrzymał od kapituły Zakonu. – Jestem Bernard, Strażnik, a reszty dowiesz się z listu. Stefan rozłożył pergamin i zagłębił się w lekturę. Po chwili spojrzał na przybysza, a w jego oczach żałość ustąpiła odrobinę miejsca nadziei. – Myśleliśmy już, że może goniec nie dotarł … Ale lepiej późno niż wcale. Oto owoc zeszłej nocy – Ihumen ruchem ręki wskazał na ciała, trumny, ślady krwi i ludzi. – A Twoje zadanie, Strażniku – powiedział, oddając Bernardowi pergamin – to znalezienie winnych tej zbrodni i dopilnowanie, by się już nie powtórzyła.
*** Łukasz Michałowski