WILK KULTURALNY|NUMER 7| KWIECIEŃ 2020|INTERKONTEKST|STRONA 67
Kultura japońska jest fascynująca, ale zdecydowanie nie dla wszystkich. Nie mam
tu jednak na myśli specyficznego podejścia do życia, czy technologicznych
nowinek mających ułatwić życie, a tę część kultury w której mieści się film,
literatura czy właśnie muzyka. Wielu z nas uwielbia anime czy mangę, nie ma więc
nikogo kto nie kojarzyłby Pokemonów, Digimonów, Kapitana Tsubasy czy
Czarodziejek z Księżyca. Przynajmniej jeśli chodzi o charakterystyczne japońskie
kreskówki ukazujące się seriami, w niektórych wypadkach nieprzerwanie od co
najmniej kilkunastu lat. Inni wymienią animacje pokroju „Ghost in the Shell”
(będące wszakże inspiracją dla „Matrixa” sióstr Wachowskich) czy doskonałe filmy
animowane ze studia Gibli. Nie o filmach jednak tym razem będziemy mówić.
Japońska muzyka rozrywkowa, mieszcząca się w kategoriach jazzu, rocka czy
metalu, a nawet ta związana z przemysłem filmowym – a więc ścieżki dźwiękowe
do filmów czy seriali – wyłamuje się z kategorii nie tyle gatunkowych, ile takich,
które można uznać za słuchalne, tudzież normalne. Przynajmniej dla mnie i dla
niektórych osób. Japończycy uwielbiają przerost formy nad treścią, smaczki,
dodatki, kakafonie dźwiękowe, nakładki i najlepiej jak jest głośno, szybko i z dużą
ilością symfoniki wokół.