WILK KULTURALNY|NUMER 6|STYCZEŃ 2020|BONDER|STRONA 79
nawet czerpie z Daltona, co znamienne, że początkowa sekwencja filmu dzieje
się właśnie w 1986 roku, czyli teoretycznie wydarzeniami z filmu „W Obliczu
Śmierci”. Po latach widać jednakże, że jest to film równie nierówny, co muzyka
napisana do niego. Nie jest tak, że kuleje reżyseria, bo Martin Campbell poradził
sobie świetnie, ani że problem tkwi w scenariuszu.
Historia będąca rozliczeniem z komunizmem i Zimną Wojną, za którymś razem
mało angażuje, a efekty komputerowe bardzo brzydko się tutaj starzeją, do tego
stopnia że widz z dokładnością co do sekundy i piksela jest w stanie wskazać co
uzyskano za pomocą komputera, a co za pomocą modelów lub wyczynów
kaskadeerskich. „Goldeneye” to zdecydowanie bowiem jeden z najlepszych
filmów franczyzy i przy tym świetny start dla Brosnana, który był moim
pierwszym Bondem, ale jednocześnie za którymś razem można złapać się na
tym, że bawią jedynie fragmenty, a sam film zwyczajnie nuży. To także ten reset,
który był potrzebny po „Zabójczym Widoku”, ale który wówczas nie nastąpił, a
czas pokazał, zwłaszcza w ostatnim Bondzie Brosnana, że komiksowość
ponownie coraz bardziej brała górę nad porządnym szpiegowskim kinem