Gus G. - Fearless (2018)
Do trzech razy sztuka. Po dwóch przeciętnych solowych Gus G.
reaktywował Firewind i wrócił z bardzo udanym albumem "Immortals",
a następnie zabrał się za kolejny album sygnowany własnym
nazwiskiem. Najnowszy, przede wszystkim pod względem składu nie
jest zbieraniną różnych gości, wokalistów i muzyków sesyjnych, bo
grecki gitarzysta zaprosił tym razem do współpracy tylko dwóch innych
muzyków - wokalistę i basistę Dennisa Warda znanego z Pink Cream 69
czy Unisonic oraz perkusistę Willa Hunta tworzącego z Evanescence i
Black Label Society. Efekt? Spójność brzmieniowa i kompozycyjna. Gus
podkreśla nawet, że współpraca z Wardem była czymś nieuniknionym,
bo produkował on "Immrotals" Firewind i nadają na tych samych falach,
co zresztą dobrze słychać. To właśnie on zasugerował, żeby album
powstał przy udziale tylko trzech osób. Jest surowo, energetycznie, a
stylistycznie uchwycono zarówno charakterystyczny styl Gusa, co rusz
odsyłający do Firewind, jak i hard rockowy, nieco starmodny sznyt. Sam
album przy swoim czasie trwania (pięćdziesięciu dwóch minut) może
wydawać się trochę za długi (cover Dire Straits zdecydowanie zbędny),
ale nie można powiedzieć, żeby tak jak bywało na poprzednikach wiało
tutaj nudą. Ocena: Pełnia
57