zespołu i jego innowacyjność. Można się z tym zgodzić
tylko częściowo. Wokal we wczesnej twórczości The Ocean
zdecydowanie odstawał od wciąż pasjonującej warstwy
muzycznej. Można się z tym zgodzić tylko częściowo.
Wokal we wczesnej twórczości The Ocean zdecydowanie
odstawał od wciąż pasjonującej warstwy muzycznej.
Otwierającemu płytę instrumentalnemu „Nazca” niczego
bowiem nie brakuje, choć wyraźnie rozwija się jeszcze
założenia z „Fogdivera”. Mimo to znacznie potężniej i
ciekawiej wypada pierwszy z wokalem czyli „The Human
Stain” - jest gęsto, ciężko i potężnie, a przy tym
agresywnie, nie zapomina się jednak o atmosferze, która w
późniejszych latach zostanie przez grupę opanowana do
perfekcji. Nie brakuje tutaj solidnych uderzeń, świetnych
kontrastujących zwolnień i licznych bulgotań jakby
przypominających o tym, że zanurzamy się w świecie
metafor i pełnym egzotycznych dźwięków, a wreszcie
niezwykłych gatunków ryb. Taki "Comfort Zones" to
solidne uderzenie o zdecydowanie sludge'owym
charakterze, genialnie zbalansowany świetnym kawałkiem
tytułowym. Prawdziwymi perłami zaś są "Dead on the
Whole" czy piętnastominutowy „The Greatest Bane”
wieńczący płytę. Na „Fluxionie” zdecydowanie bowiem
słychać, że choć jeszcze oglądają się na kolegów z Pelican
czy istniejącego jeszcze wówczas ISIS, podpatrując
niektóre założenia nawet u Meshuggah wyraźnie budują
własny styl i rozwijają pomysły, które zaowocują już
niedługo rzeczami genialnymi.
23