Jazz, klasyka, wczesny rock progresywny i psychodela
łączą się tutaj w nietuzinkową całość, która wyznaczyła
kierunki wszystkim najważniejszym stylom rodzącym się w
latach 70tych, łącznie z metalem którego to Robert Fripp
nigdy nie cenił. Wstyd nie znać i warto wybrać się z nim
na wędrówkę, nie tylko dźwiękową, ale i w głąb siebie.
6. Yngwie Malmsteen's RisingForce
– Marching Out (1985)
Pomimo że minęło już ponad 30 lat od premiery
drugiegjsolowej płyta Yngwiego, za każdym razem powala
mnie na kolana. Mamy tutaj do czynienia nie tylko z
kamieniem milowym tak zwanego neoklasycznego metalu
ale także z niesamowitym zestawem emocji i zabójczej
precyzji. Wszystkie utwory są tutaj głęboko nasiąknięte
muzyka klasyczną, a wszystkie instrumenty pięknie
współgrają z fenomenalnym głosem Jeff Scott’a Solo, który
podczas nagrywania tej płyty był zaledwie nastolatkiem.
Uwielbiam słuchać tej bardzo równej płyty od początku do
końca, ale jednak jestem w stanie wskazać faworytów –
utwory:“ Disciples of Hell”, „Soldier Without Faith” czy
„Marching out” do dzisiejszego dnia są dla mnie
gigantyczną inspiracją. Nie jestem w stanie nawet policzyć
ilości odtworzeń tej płyty, a ilość rys dobrze odzwierciedla
przebieg „Marching Out”. Mogę jedynie ubolewać, że
Yngwie nie nagrał już nigdy tak doskonałej płyty zarówno
pod kątem technicznym jak i kompozycyjnym. Jednakże ta
płyta pozostanie na zawsze prawdopodobnie najlepszą
płytą w historii metalu neoklasycznego. [Jarek Kosznik]
17