Nie mam tu tylko na myśli mandatu. Co prawda, przy
Megadeth napisałem, że ów nadaje się także do podróży
autem, to Mustaine postawił także na melodyjność, a Master
od Mety jednak jest dość agresywny i przypomina trochę
ujadającego psa, a takim właśnie zespołem była w tamtych
czasach Metallica, nie ma bowiem co kryć, że dziś
przypomina bardziej pociesznego pudelka z różową
wstążeczką zawiązaną wokół szyi. Ten sam zresztą banan
pojawia się na twarzy i tutaj.
5. King Crimson – In the Court of the Crimson King (1969)
Najstarszy w zestawieniu i może nie do końca taki do
podróży, a raczej na chwilę relaksu i refleksji w jej trakcie –
najlepiej gdzieś na uboczu, leżąc na trawie i patrząc w
chmury. Album absolutny, pięknyod pierwszych do ostatnich
dźwięków i to takich, któreza każdym razem wywołują na
plecach ciarki. Począwszy od kapitalnego, rozedrganego,
szaleńczego, a zarazem energetycznego „21st Century
Schizoid Man” przez najcudowniejszą smutną piosenkę jaką
można usłyszeć w życiu „I talk to the Wind”, dorównujący mu
pod względem emocji „Epitaph”, a następnie epicki ponad
dwunastominutowy genialny „Moonchild”, kończąc na
mocnym finale pod postacią utworu tytułowego.
16