jak by ktoś nie wiedział) był nie tylko jednym z pierwszych
moich kontaktów z takim graniem, ale i jeszcze w liceum
wielokrotnie towarzyszył mi na nierozłącznym Walkmanie w
podróżach dużych i małych, z przewagą na te ostatnie – czyli
do szkoły i ze szkoły. Niezależnie czy jedzie się autobusem
czy własnym samochodem to jeden z tych albumów, który
zawsze, ale to absolutnie zawsze wywołuje na twarzy
szerokiego banana.
4. Metallica – Master Of Puppets (1986)
Starszy, bo już trzydziestodwuletni sztos od Metalliki, który
do dziś w moich osobistych rankingach plasuje się najwyżej.
Prawdopodobnie jedyny album Mety do którego uwielbiam
wracać. Z podobną gimanzjalno-licealną przeszłością jak
„Rust In Peace” Megadeth czyli tak zwana miłość od
pierwszego usłyszenia. Mocny, drapieżny i ciągle świeży,
prawdziwa pędząca machina. Idealna na piesze wędrówki,
choć nie polecam go do prowadzenia samochodem – nie
próbowałem, choć sądzę, że na tę okoliczność jest to płyta
trochę za szybka, zbytnio zachęcająca do depnięcia gazu, a
to z kolei niekoniecznie dobrze mogłoby skończyć się dla
przechodniów, jak i samego kierowcy.
15