Zmarł 16 sierpnia 1938 roku w wieku 27 lat z nieznanych
przyczyn. Niektóre źródła sugerują, że mogło mieć to związek z
otruciem muzyka. Według jednej z nich, kilka tygodni wcześniej
miał grać podczas miejskiej zabawy niepodal Greenwood. Sonny
Boy Williamson, także muzyk bluesowy, twierdził, że miał
podrywać jedną z z bawiących się podczas festynu mężatek, a ona
dała mu butelkę whisky, którą miał zatruć jej mąż. Williamson
miał ponoć go ostrzec przed piciem trunków, których przy nim
nie otwierano, a ten miał mu odpowiedzieć: Nigdy nie próbuj
wyjmować butelki z moich dłoni. Mimo ostrzeżeń Johnson miał
się napić feralnej whisky i jeszcze tego samego wieczora poczuć
się źle. W ciąg trzech kolejnych dni jego stan miał się pogarszać,
a on cierpiał z bólu i wkrótce umarł. Muzykolog McCormick do
tej wersji dodaje informację, że wytropił człowieka
odpwiedzialnego za to otrucie, ten nie ujawniając swojego
nazwiska, miał się badaczowi przyznać do winy. Inną, bardziej
znaną teorią odnośnie śmierci Johnsona, jest zatrucie strychniną,
co z kolei wyklucza Tom Graves w swojej książce „Crossroads:
The Life And Afterlife of Blues Legend Robert Johnson”.
Zauważa on, że strychnina byłaby wyczuwalna w alkoholu,
zarówno w zapachu jak i w smaku. Dodaje też, że spora dawka
trucizny zabiłaby w ciągu kilku godzin, a nie dni.Analogicznie,
jeden z przyjaciół Johsnona, David „Honeyboy” Edwards,
zauważył że to nie mogła być strychnina, bo Johnson umierał
przez trzy dni. Co ciekawe, istnieje też trzecia teoria, nie mająca
nic wspólnego z otruciem.
9