Seventh Wonder – Tiara (2018)
Karevik raz jeszcze, tym razem powracający z piątym albumem swojej
macierzystej formacji Seventh Wonder. Wracającym po ośmiu latach od
czasu ich ostatniego, bardzo udanego zresztą albumu „The Great Escape”.
Osiem lat to sporo czasu, także w kontekście zmian jakie zaszły w gatunku
od tego czasu. Panowie z Seventh Wonder nic sobie jednak tego nie
wzięli do serduch i wrócili z albumem nudnym, rozwleczonym i tak
mocno zakorzenionym w power metalu drugiej połowy lat 90, że aż mdli.
Nie angażujące, nudne kompozycje i wokal Karevika, który brzmi tak
samo jak na wydanym kilka miesięcy wcześniej „The Shadow Theory”
Kamelot. Wiemy, że potrafi śpiewać wysoko, wiemy że lubi operowe
zaśpiewy, ale kompletnie nie ma na tej płycie nawet momentu który by
zachwycił. W połowie, nawet wcześniej, łapałem się na tym, że ziewam, a
napawdę zdarza mi się to rzadko. Prawie siedemdziesiąt minut muzyki
jakie tutaj serwują panowie z Seventh Wonder można byłoby skrócić o
połowę i jeszcze miałbym wątpliwości, czy nie nie byłoby za długo. Jeśli
nie ma się pomysłu jak pociągnąć zespół, który w dodatku przerywa
milczenie po niemal dekadzie, to nie powinno się wydawać płyty.
Zapewne znajdą się i tacy, którym się będzie ten album podobał, ale ja, w
przeciwieństwie do niezłego tegorocznego albumu Kamelot, na tym nie
znalazłem nic, co by przykuło moją uwagę, bo ten nawet nawet nie jest
poczciwym średniakiem. W skrócie: nie warto na „Tiarę” tracić czasu.
Ocena: Nów
65