WILK KULTURALNY|NUMER 4| LIPIEC 2019| SYLWETKA| STRONA 18
krzyże zdają się być elementem tożsamym – się bardzo klimatycznie, gorąco i mimo
wypatrywaniem zbawienia; ogień, czaszki smutnej opowieści ujmująco magicznie i
lub kamienie, łańcuchy z ciężkimi kulami to uroczo. Następny w kolejce jest „White Man
symbole cierpienia i uciemiężenia Coming” w którego tytule została zawarta
niewolników. W prawym górnym rogu nieco niezamierzona ironia, wszak Rea sam
majaczy zaś afrykańska oaza pośród której jest białym człowiekiem, a czarne bluesy
stoi trzech tubylców, którzy, co znamienne czuje absolutnie fenomenalnie i znakomicie.
są umieszczeni tak, jakby patrzyli na swoje Jest tu coś z bluesa znacznie późniejszego,
dzieło zniszczenia i zdrady własnego narodu. bo tego z którego zasłynął Johnson
rozwijając gatunek.
Zaczynamy od „West Africa” rozpoczynający
się delikatnie od afrykańskich instrumentów „Where The Blues Comes From” to kolejna
perkusyjnych, wietrznej i leniwej atmosfery, cudowna, lekka i rozwijająca się pełna
o wyraźnie upalnym, drgającym charakterze, smutku historia o korzeniach bluesa, gorąca,
niespiesznych zagrywkach gitary, ale i zarazem kojąca, urzekająca pięknem,
przypominając o eksperymentalnym ale i uderzająca swoją goryczą i bólem. Zaś
podejściu Chrisa na jakie pokusił się już przy finałowy, wspólny dialog pianina, gitary
„The Road to Hell Part II”. Z czasem numer Chrisa i klarnetu to czyste złoto i szkoda, że
zaczyna pulsować, rozwijać się w barwny nie trwa dłużej, choć sam numer jest dość
korowód, aż do coraz szybszego kolorowego długi, bo nieco ponad sześciominutowy.
tańca przypominając z kolei późniejszy o Surowiej i nieco ciężej robi się znów w „Lord
kilka lat afrykański album Roberta Planta Tell Me It Won't Be Wrong”, ale już po chwili
„Lullaby and the Ceaseless roar”. Płynne Rea ponownie zwalnia, inkorporuje
przejście do świetnego „Cry For Home” i afrykańskie perkusjonalia, smutne leniwe
zmieniamy klimat. Jest dalej leniwie, zaśpiewy i harmonijkowe akordy
krocząco, ale zarazem dużo ostrzej, współgrające z gitarą. Magiczne, piękne i
charakterystycznie zadziornie jakby był ponownie bardzo gorzkie. Na siódmej
wyrwany z którejś wcześniejszej płyty pozycji znalazł się „Work Gang” zaczynający
gitarzysty, co podkreśla nie tylko gitara nie się w niemal tym samym miejscu co kończył
do pomylenia z żadnym innym muzykiem, się poprzedni, ale witając nas afrykańskim
ale też jego znakomity głęboki głos. Po nim śpiewem, perkusją wyłaniającą się z ciszy,
równie genialny i przejmujący „The King charakterystyczną bluesową gitarową
Who Sold His Own”, w którym ponownie robi melodią i cudnym grzechotkowo-banjowym
tłem. Do tego wszystkiego fantastycznie