zaczynają grać w pełnym brzmieniu. Melodyjność i klasycyzujący sznyt
całości wypada tutaj znakomicie, zwłaszcza że McKinney właściwie nie
stroi się na tej płycie nisko, przez co brzmienie jego solówek jest ciepłe i
bliższe metalowi, aniżeli djentom, deathcore'owi czy nawet
metalcore'owi. Sympatycznie wypada też „Truthsayer” znajdujący się na
przedostatniej pozycji. Jeden z najcięższych i najniżej nastrojonych
utworów, a zarazem kolejny o sporym potencjale. Mroczne,
elektroniczne tło fajnie zazębia się z melodyjnymi solówkami
McKinneya i sprawną, choć trochę mechaniczną perkusją. Na deser
utwór tytułowy, który zaczyna się niezbyt ciekawie, ale po chwili
eksploduje do kolejnej porcji szybkich gitarowych popisów, raz po raz
przetykanych tymi mniej interesującymi zwolnieniami, które są
bolączką takich instrumentalnych albumów gitarzystów z gatunku
tych progresywnych.
Solowy album McKinney'a nie odkrywa w podobnej muzyce niczego
nowego, choć bardzo przyjemnie słucha się jego gry w nieco innym,
spokojniejszym materiale. To, co najbardziej razi to nieco sztuczna
perkusja (zapewne z programatora) i ambientowe tła, które aż się prosi
by zastąpić drugą gitarą lub wibrującym basem, bogatszym klawiszem
lub nawet sekcją dętą, która tu i ówdzie się na płycie przewija. Te
niecałe półgodziny mija szybko, ale pozostawia sporo niedosytu, bo
precyzja miesza się tu z cienkim jak barszcz bez buraków tłem, które
psuje efekt. Płytka spodoba się wielbicielom gitarowego,
klasycyzującego rzemiosła, ale Ci oczekujący efektownych i
pokręconych dźwięków, jak i Ci, którzy szukają czegoś lepszego niż to,
co znalazło się na tegorocznym Born Of Osiris srogo się zawiodą.
OCENA: PIERWSZA KWADRA [LUPUS}
WILK KULTURALNY|NUMER 3|KWIECIEŃ 2019|KOSZYK PEŁEN... |STRONA 96