To, co naprawdę fajnie brzmi na tym albumie to oczywiście kolejne
popisy Jordana Rudessa w nieco bardziej szalonej formie niż miało to
miejsce na wcześniejszych albumach, ale jednocześnie z dość dużą
dawką pewnego chaosu. Płyta bowiem sprawa wrażenie poskładanej
ze strzępków różnych pomysłów i choć niektóre z nich są naprawdę
świetne to nie ma się wrażenia spójności. Trochę też smuci, że zacni
goście tak naprawdę niewiele mają na solowym Rudessa do
zaprezentowania, bo albo giną w miksie, albo po prostu są nie dodając
do tej muzyki nic od siebie. Nie jest to album na miarę szalonych i
improwizowanych zabaw znanych z Liquid Tension Experiment, choć
równie mocno nastawiony na improwizację. Pomysłowy wydaje się też
być koncept zasugerowany na początku, ale można odnieść wrażenie,
że gubi się on w kolejnych numerach, by na chwilę powrócić na jego
końcu. Sam Rudess sprawia też wrażenie trochę niezdecydowanego,
co właściwie chciał pokazać na tym krążku, bo z jednej strony jest
ciężej, a z drugiej wciąż pojawiają się tutaj fragmenty zbyt delikatne i
trochę nie przystające do reszty materiału. Cóż, bywa i tak.
WILK KULTURALNY|NUMER 3|KWIECIEŃ 2019|SYLWETKA| STRONA 25